Kiedy drzwi zamknęły się z trzaskiem, Harry poczuł się dziwnie. Po raz drugi został
zupełnie sam w komnatach Snape'a. Co prawda teraz był w gabinecie, a nie w jego
prywatnych kwaterach, ale liczyło się to, że Severus zaufał mu i pozwolił tu zostać.
Ogień, który jeszcze przed chwilą odczuwał, a który trawił wszystkie jego
wnętrzności, zaczął powoli przygasać. Ale Harry wciąż był podekscytowany.
Rozejrzał się po pomieszczeniu. Wszystkie ściany zapełniały półki, a na każdej z nich
stało całe mnóstwo butelek, fiolek i słoików wypełnionych różnymi dziwnymi...
rzeczami. Potrafił rozpoznać niektóre z nich: paluszki i skrzydła bachantek ognistych,
łuski z ogonów trytonów, a nawet... gałki oczne niewiadomego pochodzenia. Ale na
szczęście raczej nie ludzkiego, ponieważ miały czerwoną barwę.
Harry nigdy nie zwracał uwagi na te wszystkie egzotyczne zbiory, zawsze zbyt
przejęty nadchodzącym spotkaniem ze Snape'em, mijał je obojętnie, nie
zaszczycając nawet jednym spojrzeniem. Ale teraz był tutaj. I był sam. I nie wiedział,
ile będzie musiał czekać, zanim Severus wróci. I nudziło mu się...
Zaczął więc spacerować wzdłuż półek. Severus nie powinien być zły, przecież chce
tylko pooglądać, nie chce niczego kraść. A poza tym może mu to pomóc w nauce.
No i musi zająć myśli czymś innym, ponieważ jeszcze trochę i wybuchnie z
niecierpliwości i podekscytowania. Powinien się trochę uspokoić. Tak, uspokoić...
Oglądanie martwych kawałków zwierząt było na to najlepszym sposobem.
Od czas do czasu przystawał, przyglądając się stojącym na półkach, ciekawym
okazom. Pazury gryfów zanurzone w zgniłozielonej cieczy sprawiły, że zrobiło mu się
niedobrze. Miał tylko nadzieję, że odcina się je martwym osobnikom. Czerwone,
przekrwione oczy, które zauważył wcześniej, należały do żmijoptaków. A obok w
słoiku znajdowały się ich języki.
Och, Severus niedługo wróci i będą... Nie, nie, miał skupić się na oglądaniu.
Nigdy jeszcze nie używali na lekcjach takich składników, a przecież robili już bardzo
wiele różnych eliksirów, niektóre bardzo potężne. Jednak wciąż ich najdziwniejszym
elementem były odchody ibisa. A tego wszystkiego tutaj... albo używano do produkcji
eliksirów eksperymentalnych albo tak złożonych i skomplikowanych, że potrafili je
uwarzyć tylko mistrzowie tacy, jak Snape, albo też... jakichś czarnomagicznych
mikstur.
Jego uwagę przyciągnął blask. Z tyłu półki stało coś, co wydzielało ciepłe, niemal
słodkie, tęczowe światło. Zafascynowany sięgnął pomiędzy słoiki, odsuwając na bok
jakieś czarne, splecione macki i butelkę z fioletowym, wirującym płynem. Jego oczom
ukazała się niewielka fiolka w której igrały ze sobą wszystkie barwy tęczy, iskrząc
kiedy się stykały, przenikały i przeplatały. Ich hipnotyzujący taniec sprawił, że Harry
nie potrafił powstrzymać swojego pragnienia dotknięcia fiolki, poczucia ciepła,
przeniknięcia tym światłem. Nie wiedział dlaczego, ale wydawało mu się, że ma ono
moc usuwania wszelkich zmartwień. Wyciągnął dłoń, patrząc na grę barw i nie
potrafiąc oderwać od niej wzroku. Miał wrażenie, że słyszy słodki śpiew, że kiedy
tylko dotknie szklanej powierzchni, poczuje w sobie niemożliwe do opisania
szczęście.
Jego palce zetknęły się z fiolką, a wtedy wszystko nagle pociemniało. W zamkniętej
przestrzeni pojawiło się przerażające oblicze. Usłyszał ryk. Przed oczami błysnęła
sugestia zakrwawionych, połamanych kłów, pragnących zmiażdżyć jego czaszkę.
Przerażony, z trudem oderwał palce i cofnął się. Zbyt gwałtownie. Usłyszał dwa
następujące po sobie uderzenia - odgłosy rozbijanego szkła. Potrząsnął głową, aby
pozbyć się ciemnych plam, które wykwitły mu przed oczami, po czym spojrzał w dół.
Jego serce, które już teraz biło szalonym rytmem, przyspieszyło jeszcze bardziej,
kiedy zobaczył, co zrobił. Potrącił i zrzucił na podłogę słoik z mackami i butelkę
fioletowego płynu. Kawałki szkła leżały rozrzucone na kamiennej posadzce. W jednej
ze skorup lśniła resztka fioletowej mikstury, a w kałuży ciemnego płynu leżały czarne,
splątane... odnóża, albo coś w tym rodzaju. Wyglądało to trochę jak macki
kałamarnicy.
Och nie! Severus go zamorduje! I to gołymi rękami! Wszystko pójdzie na marne! A
miało być tak pięknie! I co teraz? Co ma zrobić? Potrafi magicznie naprawić coś
rozbitego, ale jak sprawić, żeby rozlany płyn wrócił na swoje miejsce? Dlaczego nikt
ich tego nie nauczył, do diabła?!
Drżącymi dłońmi wyjął różdżkę i rzucając "Reparo", szybko naprawił pierwszy słoik.
Sięgnął w czarne, pozwijane kłębowisko, aby je w nim umieścić. Ale kiedy jego palce
dotknęły lśniącej, wilgotnej powierzchni, wydarzyło się coś niespodziewanego.
Ożyło.
Krzyknął i odskoczył do tyłu, czując, jak jego rękę oplatają lepkie macki, zaciskając
się na niej niczym imadło. Poczuł przejmujący ból. Były tak lodowate, iż w ułamku
sekundy jego palce stały się sine i nie był w stanie nimi poruszyć. Miał wrażenie, że
cała ręka mu drętwieje. Stracił w niej czucie. Pojękując z odczuwanego,
rozchodzącego się po całym ciele bólu, próbował zerwać z siebie macki, ale one
niemal wbiły się w jego ciało.