Читаем Breslau forever полностью

Sama broń też była szczególna. Cztery lufy zostały sklejone w dwie. Jedna obok drugiej, jak w dubeltówce. Pocisk, przelatując przez łączenie, uruchamiał dodatkowy elektryczny spust. Jeszcze jeden zbiornik z powietrzem dodawał mu przyspieszenia. Ot, „zrób to sam”. Każdy kretyn, który miał dostęp do Internetu, mógłby zrobić sobie coś takiego. Pociski też zresztą były specjalne. Wydrążone od środka, napełnione odrobiną mielonego szkła, z kropelką rtęci i stalową przybitką. Po uderzeniu w przeszkodę pocisk wnikał w nią i rozpadał się na małe kawałki. Stalowa przybitka działała jak tłok, doprowadzając do eksplozji mniej twardych elementów, które rozrywały pocisk, czyniąc z niego rodzaj miniaturowego granatu. Żaden chirurg nie mógł odnaleźć szkła ani rtęci w czaszce pacjenta. Morderca strzelał zawsze w miękkie części ciała. Konkretnie: w oko. Precyzji sprzyjały specjalne okulary - mikroskopijna kamera podczepiona do luf umocowanych na prawym przedramieniu przekazywała obraz na soczewkę po lewej. Wystarczyło powoli poruszać ręką, żeby dokładnie namierzyć cel. Druga soczewka pełniła rolę dalmierza, miała wytrawioną skalę zbliżeniową, dzięki której można było dokładnie odmierzyć odległość od celu. Potrzebny był jeszcze stały element, na podstawie którego można było obliczyć parametry. Ale jak to zrobić? Jeden jest gruby, drugi chudy, jeden wysoki, drugi niski... Morderca drugą podziałkę wyskalował na wielkość tęczówki. Wystarczyło podejść na tyle blisko, żeby zmieściła się między dwiema kreseczkami. Lekkie ruchy prawą ręką, spojrzenie na obraz w drugiej soczewce i... przyciśnięcie spustu lewą dłonią w kieszeni spodni. Wystarczyło przez dziurę w kieszeni dotknąć jednego styku namalowanego złotem na udzie. Potem drugiego, jeśli zachodziła potrzeba. Miał tylko dwa strzały, przeładowanie broni zajmowało kilkanaście minut. Ale to mu zawsze wystarczało. Problemy pojawiały się, jeśli ofiara nosiła okulary. Wtedy podnosił je i strzelał z przyłożenia albo mierzył w tętnicę na szyi. Był dobrym anatomem. Kiedyś chciał być lekarzem i wiedza, którą nabył przed laty, niespodziewanie procentowała. Na szczęście jutrzejszy cel nie nosił okularów. Wiatrówka. Zero huku, zero podrzutu, zero odrzutu, jeden precyzyjny strzał, a kilka godzin później jakiś chirurg w szpitalu powie: „Nie miałem żadnych szans! Tu się nic nie dało zrobić! Szkło, rtęć, odłamki ołowiu... w mózgu?! Nie miałem żadnych szans!”. Ktoś zakryje denatowi twarz. Morderca nie denerwował się. Nie znał tego stanu. Nikt nigdy nawet nie miał choćby cienia podejrzeń w stosunku do niego. Nikt nigdy. Żaden z oficerów policji nie wpadł na jego trop. Pamiętał zlecenie na premiera Szwecji Olofa Palmego. Zastrzelił go na oczach tłumu ludzi wychodzących z kina, choć korzystał z innej broni. Nikt nawet go nie kojarzył. Nigdy nie był choćby podejrzanym. Rodzina Jaroszewiczów. Generał Papała. On tylko liczył pieniądze, kiedy policja szalała. Ach, wielka policja. Zbiór niedouków, pierdzistołków, nieudaczników, marzących o karierze superkomandosów, na razie jednak szperających po kieszeniach drobnych złodziejaszków. Czasami miał wrażenie, że gdyby zsumować IQ wszystkich funkcjonariuszy dowolnej komendy wojewódzkiej, to wyszedłby jakiś ułamek jego inteligencji.

Nikt nigdy.

Żaden z oficerów śledczych nie natrafił na żaden ślad jego działalności.

Morderca znowu spojrzał w lustro. Przełknął ślinę.

Nikt nigdy.

- Psiakrew! - Nigdy nie klął w gorszy sposób.

Nikt nigdy.

Poza jednym oficerem. Człowiekiem, którego tam nie powinno być. Wrażliwym, inteligentnym, posiadającym nieprawdopodobny wprost zmysł obserwacji. Wyciągającym racjonalne wnioski z chwil zadumy, ze swoich marzeń chyba. Ten facet był półbogiem. Kimś, kto nie powinien znaleźć się w policji. Wrażliwy inteligent, skupiony, skrupulatny, z błyskiem geniuszu, z mózgiem wyregulowanym lepiej niż zegar atomowy w Greenwich. Facet o mentalności dziecka, upierdliwy do niemożliwości, nieznający żadnych granic, dla którego Bogiem była wyłącznie logika. Szaleniec, gbur, zakochany w sobie intelektualista, wariat kompletny. Niekompetentny w prostych sprawach, leniwy, chlejący, żeby zapić żale. Niekonwencjonalny nonkonformista, widzący rzeczy, o których inni ludzie mogą tylko marzyć, żeby je zobaczyć. Marzyciel, dupek, z głową gdzieś na orbicie Marsa, a nogami tkwiącymi w piekle. Jak taki prawdziwek uchował się w policji, gdzie głównym zadaniem było posłuszne merdanie ogonkiem przed biurkiem szefa? Jak to jest, że facet, który nie potrafił sobie uprać koszuli, odkrył... Odkrył właśnie jego?

Morderca zaczął się ubierać w cuchnące kocim moczem ciuchy. Zabrał się za kolację, ale najpierw nalał sobie do kieliszka podłej wódki, żeby móc jedzenie w ogóle przełknąć. Na fotelu przed biurkiem rozścielił folię, żeby skóra na obiciu nie przeszła odorem szczyn. Tę noc spędzi bezsennie. Trudno. Lubił stare filmy, więc włączył sobie „Rio Bravo”, a na później przygotował „W samo południe”.

Перейти на страницу:

Похожие книги

Враг, который не забудет
Враг, который не забудет

Закрученная детективная линия, неожиданные повороты сюжета, история искренней, глубокой, верной любви! Заключительная книга дилогии, название первой книги: «Девушка, которую не помнят», первая книга бесплатна.Неведомый убийца-менталист продолжает терроризировать империю, а поймать его может только другой сильный менталист. Ир Хальер убежден, что такой магиней высочайшего уровня является Алеся, но не ошибается ли он?Это роман – шахматная партия, в которой все фигуры на доске давно расставлены и немало ходов уже сделано. Алесе надо определиться, кто она на этом клетчатом поле боя: ферзь или пешка? И кто из сражающихся играет за черных? Ир Хальер упорно ловит беглую магиню, Алеся с не меньшим упорством уворачивается и даже не подозревает о настоящих планах своего врага.В тексте есть: попаданка в магический мир, тайны и приключения, умный злодей2020 год18+

Валентина Елисеева , Валентина Ильинична Елисеева

Фантастика / Самиздат, сетевая литература / Киберпанк