Morderca posiekał cztery ogromne cebule, do tego wkroił główkę świeżego czosnku. Dodał kilka śledzi, a całość polał chińskim sosem sojowym. Smród zabijał muchy w locie. A on to będzie musiał zjeść na kolację. Trudno. Postawił obok butelkę wódki, najtańszej, najbardziej ohydnej. Wzdrygnął się odruchowo. Nie lubił alkoholu. No, może czasem kieliszek wina do obiadu. Wina z najwyższej półki oczywiście, lecz generalnie preferował herbatę. Miał w szafce całą kolekcję z różnych stron świata. Dzisiaj, niestety, nie mógł się nią raczyć, bo prawdziwa herbata doskonale zabija różne zapachy. Na talerzyku obok położył kilka plasterków pleśniowego sera.
- OK - mruknął do kota śpiącego na biurku. - Kolacja na dzisiaj gotowa.
Czuł się źle, jak przed każdą akcją. Od tygodnia nie mył zębów ani głowy, nie kąpał się, nie używał dezodorantów, nie golił. Co gorsze, musiał jeszcze zająć się swoim ubraniem. Buty kupił w Poznaniu, płaszcz znalazł na śmietniku w Częstochowie, koszulę dostał w pomocy społecznej w Gdańsku, a spodnie wyżebrał w Caritasie w Lublinie. Lubił jeździć po kraju swoim sportowym, wypasionym samochodem. Zawsze mu się coś trafiało. Prowadzony GPS-em z mapą Polski dojeżdżał do jakiegokolwiek miasta, parkował na peryferiach, zamawiał taksówkę i jechał na przeciwległe przedmieścia. Potem tramwaj z tymi ohydnymi ludźmi, którzy musieli wstawać o szóstej i biec do pracy. Mieli ziemiste twarze i miny, jakby szli na ścięcie. W większości przysypiali. Jedynie kobiety, które się znały, rozmawiały czasem o cenach pietruszki albo o tym, jak Józek poderwał dziewczynę Mietkowi, albo że rajstopy z czegoś tam są lepsze od rajstop z czegoś tam. Morderca przesiadał się do autobusu i jechał w stronę przeciwną. A tam znowu klasa pracująca. Głośne czknięcia czy nawet pierdnięcia. Nieprzyjemne zapachy. Wieczne narzekania kobiet dotyczące dzieci, biedy czy wręcz nędzy. Z trudem powstrzymywał się od kąśliwych uwag: „Idiotko, jak ci z dziećmi ciężko, to po cholerę rodziłaś?”. I narzekania mężczyzn. Na utrudnienia w ruchu, bałagan w mieście, burdel w ich przedsiębiorstwie. A oni potrafiliby to naprawić w trzy sekundy. Nigdy nie powiedział: „Człowieku, skoro jesteś taki mądry, to dlaczego nie jesteś bogaty? Dlaczego nie zostałeś dyrektorem, premierem, prezydentem i nie naprawiłeś tego w trzy sekundy?”. Morderca był dzieckiem z dobrego domu. Synem profesora i pani inżynier. Nigdy nie brakowało mu niczego, do momentu aż życie kopnęło go w dupę. Potem nauczył się jednak myśleć, radzić sobie i jeździć maserati, a nie „środkami komunikacji”. Czasem jednak musiał. Kiedy wysiadał z autobusu, zwykle zużywał pół opakowania „Chanel Egoist”, żeby pozbyć się „atmosfery tłumu”. Potem z reguły szedł na piechotę do jakiegoś lumpeksu i kupował ciuchy. Nikt nie mógł go rozpoznać, nikt zapamiętać. To były najpiękniejsze chwile jego życia. Poznawał miasta na piechotę. Każde niby podobne do innych, każde mające swoją nieogarnialną duszę. A potem noc w podrzędnym (lub superluksusowym, w zależności od kaprysu) hoteliku, opowieści poderwanej dziewczyny o tym, jak Kaziu emablował Miecia albo że rajstopy z czegoś tam są lepsze od czołgu pływającego Marines... czy jakoś tam. Nie słuchał, tylko potakiwał. Zawsze w nocy, gdy podrywka spała, wychodził do parku albo chociaż na skwerek. Chłonął atmosferę wokół. Był przekonany, że każde miasto można poznać jedynie po ciemku. Wiedział od razu, czy żyje, czy jest martwe, czy ludzie w nim mieszkający mają w sobie ikrę, czy już się poddali. Czasem rozmawiał z pijaczkami, czasem siedział kompletnie sam, aż rosa osiadła na ubraniu. Uwielbiał świt. Pogoda mu nie przeszkadzała. Ubrany w te wszystkie hi-techy, polary, goreteksy, windstopery, tkaniny oddychająco-nieprzepuszczalne, rozprowadzające równomiernie ciepło, z wkładkami antybakteryjnymi, mikrofiltrami, czuł się równie dobrze przy plus dwudziestu i minus dwudziestu. W suszy i podczas ulewy. Zawsze zastanawiał się, w jaki sposób jego buty potrafią odprowadzić nadmiar wilgoci na zewnątrz, będąc jednocześnie kompletnie nieprzemakalne. Ale to nieważne. Miał niesamowity zmysł obserwacji. Patrzył, podglądał, czuł, wyciągał wnioski. Dlatego wybrał Wrocław na miejsce, gdzie mógł żyć. Jedyne miasto tak popaprane, pochrzanione, wariackie, durnowate, wiecznie rozkopane i posrane. Było takie samo jak on. Nie zasypiało nigdy. Jak on. Żyło na pełnej prędkości. Jak on.