- Już nie. Ale ułożył sobie wszystko po wojnie po swojemu. Myślę, że był szczęśliwy z tą swoją Polką. Zresztą nieważne. Początkowo myślałem, że to zrzędzenie staruszka, którego zżera skleroza. Potem, długo po powrocie do kraju, też właściwie przypadkiem, natknąłem się na akta i zrozumiałem, że Kuger mówił prawdę.
Wasiak znowu mu przerwał:
- Ale dlaczego podjął pan działania w sprawie, w której nie ma nawet żadnych podejrzanych?
Déjà vu. To samo pytanie zadał sobie wcześniej.
- Proszę pana, to śmieszne śledztwo...
- Ono nie jest śmieszne. Ta sprawa zabija wszystkich, którzy usiłują ją rozwiązać.
Staszewski roześmiał się.
- Zdołałem zauważyć.
- Tylko nieliczni zdołali ujść śmierci. - Wasiaka trudno było zrozumieć. Na kresowy akcent z młodości nałożyła się amerykańska wymowa tak charakterystyczna dla tamtejszej Polonii. - A pan? Czy pan boi się śmierci?
Chryste, przecież o tym myślał przed chwilą. Miał wrażenie, że były milicjant czyta w jego głowie.
- Nie.
- Oj, młody człowieku... - Wasiak westchnął ciężko. - A nie łatwiej w zwykły sposób popełnić samobójstwo? Zastrzelić się, powiesić, wypić trutkę?
- Wolałbym przykład kogoś z tych nielicznych, którzy przeżyli.
- Kogo? Kugera pan spotkał, Borowicz umarł ze starości, ten gestapowiec pewnie zgnił na Sybirze, a ze mną pan właśnie rozmawia. Nikt inny nie przeżył.
Staszewski czuł, że Wasiak mu się wymyka. Postanowił powiedzieć prawdę.
- Po wojnie, po waszej ucieczce z kraju, te dziwne zgony się powtarzały. Ciągle w ten sam sposób. Prowadzenie śledztwa zlecono mi na drodze formalnej.
Wasiaka nie zdziwiło to zupełnie.
- Dlaczego? - spytał.
- Podobno jestem najlepszym oficerem śledczym w tym mieście.
- Aha.
I znowu długa cisza. Wasiak podjął rozmowę dopiero po minucie.
- Dobrze. Powiem panu, co wiem.
- Od początku?
- Tak. Pominę mało ważne szczegóły naszej ucieczki. Dalsze śledztwo Borowicz prowadził już w Stanach.
- Słucham?
- No tak.
Szczegóły ucieczki nie zostały jednak pominięte. Zanudzony opowieścią przygód krok po kroku Staszewski usiadł na środku pustej uliczki i wyciągnął z kieszeni redbulla. Dopijał właśnie resztki, kiedy w opowieści pojawiły się nareszcie wątki amerykańskie. Borowicz i Wasiak nie mieli żadnych poważniejszych pieniędzy. Nie potrafili też niczego, co byłoby przydatne. Zaczynać więc od budki z hamburgerami? Nie bardzo wiedzieli nawet, jak zrobić takie paskudztwo. Jedyna wiedza, jaką posiadał Wasiak, ograniczała się do gospodarzenia w zapadłej kresowej wsi. Ale Borowicz całą wojnę spędził jako specjalista od podrabiania dokumentów w AK. Szybko okazało się, że te amerykańskie były ówcześnie łatwiejsze do podrobienia od niemieckich. Mniej więcej po miesiącu dysponowali kompletem poręczeń bankowych i wzięli spory kredyt. Jednak zamiast zwiewać z kasą do Meksyku, jak postąpiłaby większość tamtejszych, ograniczonych umysłowo przestępców, kupili ruinę farmy. Obaj wyremontowali walący się dom, postawili ogrodzenie, uporządkowali teren. Zaczęli nawet uprawiać rolę. Niestety. Kompletnie im nie szło. Umiejętności Wasiaka, przydatne na polskich kresach, w warunkach amerykańskich nie sprawdzały się zupełnie. Farmę trzeba było sprzedać przed upływem roku. Jakież było ich zdziwienie, kiedy pierwszy z oferentów zaproponował im dużo więcej, niż sami zapłacili. Borowicza olśniło. Infrastruktura! Szybko kupili kolejną ruinę i zrobili z niej cacko. Zysk osiągnięty ze sprzedaży już po kilku miesiącach pozwolił im spłacić wzięty na lewo kredyt. Ale dla banku stali się całkowicie wiarygodni. Kupili dwie kiepskie farmy, najęli ekipę polskich cieśli, którzy uciekli od czerwonych wspaniałości w kraju. Pod koniec lat czterdziestych zatrudnili miejscowego architekta. Mieli jeszcze większy zysk, bo zamiast farm budowali luksusowe miejsca do wypoczynku dla bogatych mieszczuchów. Najęli księgowego i specjalistę od inwestycji. Postawili swój pierwszy budynek dla bogatych emerytów ze wspaniałym zapleczem i obsługą. Potem poszli w podmiejskie osiedla mieszkaniowe. W połowie lat pięćdziesiątych byli już milionerami. I wtedy nadszedł ten dzień. Borowicz podjechał pod ich luksusowe biuro nowym odkrytym cadillakiem.
- Czas wrócić do śledztwa, towarzyszu milicjancie! - krzyknął zza kierownicy.
Wasiak wychylił się przez okno. Nie cierpiał klimatyzacji i w swoich kolejnych gabinetach (biura zmieniali często, bo swoją działalnością objęli już kilka stanów) zawsze kazał montować u siebie normalne, otwierane w sposób klasyczny okna.
- Niby jak, panie policjancie?
- Oj, przestań mnożyć problemy, obywatelu. Stworzymy specjalną grupę do rozwiązania tej sprawy. Sanacyjno-bolszewicką.
- Taki ze mnie bolszewik jak z ciebie lagerkapo! - Wasiak zawahał się przez chwilę. - A nasz interes?
- A tam. Zatrudnimy dyrektora generalnego.
Potem padło pytanie:
- Dlaczego?
Borowicz nie umiał odpowiedzieć. Przynajmniej w prosty sposób. Zastanawiał się bardzo długo.