Читаем Breslau forever полностью

- Ależ prosimy, prosimy - powiedział Grunewald. - Zechce pan się dosiąść.

- Panowie są z kripo?

Obydwaj, jak na komendę, pokazali mu legitymacje.

- Zje pan coś z nami?

- Nie, dziękuję. Co prawda jestem głodny, ale mam mnóstwo pracy. Jutro jest w tej hali wiec naszej nazistowskiej partii. Kupa roboty.

- A co pan robi? - spytał Grunewald.

- Zajmuję się nagłośnieniem. - Zerknął na gazety Kugera. - Nie takim, o jakim panowie myślą. Nie propagandą. Ja jestem od kabli, mikrofonów i głośników. W tej hali jest fatalna akustyka i trzeba się naprawdę napracować, żeby wszyscy słyszeli, co mówi gauleiter.

- Proszę nam opisać, co się stało tamtego dnia z... - Kuger wertował akta. - Z...

- Wiem, o co panowie pytają. Od początku to było dziwne. Majster szedł ulicą Wilhelmshafenstrasse z robotnikami do pracy. Szedł jak pod wpływem alkoholu. Zataczał się, od czasu do czasu jakby zamierzał wracać albo przynajmniej zmienić kierunek marszu. Robotnicy go podtrzymywali, a on zaprzeczał ruchami głowy i coś bełkotał. Podobno wyglądało, jakby chciał się przed nimi bronić, chciał uciec czy coś takiego. Robotnicy oczywiście od razu mi o tym donieśli. Praca z elektrycznością to nie są przelewki, drodzy panowie.

- Ma pan rację, oczywiście.

- No właśnie. Pobiegłem natychmiast sprawdzić, bo pijaka nie mogłem dopuścić do prac przy kablach. Siedział sam w szatni. Śpiewał.

- Przepraszam, co?- Grunewald pochylił się lekko. - Śpiewał?

- Właściwie to nucił. Brzmiało jak mantra albo jakieś hawajskie przyśpiewki. Nie wiem. Na muzyce się nie znam.

- Oczywiście. Proszę mówić dalej.

- On potem zaczął tańczyć.

- Słucham?

- Nie przesłyszał się pan. Zaczął tańczyć. No nie wiem, jak to określić. Takie murzyńskie podrygi albo indiańskie. Chwyciłem go za ramię, żeby sprawdzić, jak bardzo jest pijany, powąchałem, no bo co innego mogłem zrobić. Nie wyczułem w oddechu zapachu alkoholu. Cuchnął cebulą i chyba parówkami. Nie wiem zresztą czym, ale alkoholu nie wyczułem.

- I co on zrobił?

- Wyrwał mi się. Ale bez agresji. Najwyraźniej nie zamierzał mnie zaatakować. Układał te kwiatki w dziwny wzór.

- Jakie kwiatki?

- Proszę pana, jestem inżynierem, a nie ogrodnikiem. Były tulipany, róże i jakieś inne, których nie umiem nazwać. Musiał je kupić w dobrej kwiaciarni, bo były przepięknie przycięte i ozdobione. Sądząc po ilości, musiał na nie wydać majątek, w skali zarobków majstra oczywiście. - Inżynier spojrzał na nich zdziwiony. - No, ale musicie mieć przecież zdjęcia miejsca zbrodni na posterunku.

Grunewald i Kuger spojrzeli na siebie.

- Proszę pana, jest wojna. Zmobilizowali nam połowę personelu. Najlepsi fotografowie robią teraz zdjęcia polskich pozycji pod Warszawą dlawywiadu wojskowego.

- A. Rozumiem.

- Ale niech pan skończy. Co się działo dalej

- Odepchnął mnie pod ścianę. Lecz jak mówię, bez agresji. Niczego mi nie chciał zrobić. Tak przynajmniej rozumiałem.

- To ja nie rozumiem. Prosty robotnik pana bije, a pan...

- To był majster.

Grunewald machnął ręką.

- Dobrze, majster pana bije, a pan...

- On mnie nie bił. On mnie po prostu odsunął.

- No, niech będzie. A co było dalej?

- Potknąłem się. Wylądowałem pod ścianą.

- I?

- On ciągle nucił coś niezrozumiałego. Ja się gramoliłem, żeby stanąć na nogach. A potem eksplodował.

- Przepraszam, co?

- Eksplodował.

Kuger otarł czoło swoją jedyną ręką.

- Miał jakieś materiały wybuchowe?

Inżynier potrząsnął głową.

- Nie sądzę. Trochę się na tym znam, bo miałem praktykę w górnictwie. Nie widziałem, żeby uruchamiał jakiś zapalnik. Zostałem totalnie ogłuszony Ale to nie był dźwięk jak od materiałów wybuchowych, który wywala bębenki w uszach. Coś... - zamyślił się - falowało. Tak, falowało. Krzyczałem na robotników, żeby pomogli. Kiedy przybiegli, to ich nie słyszałem. Ale otarli mi krew z twarzy, jego krew. Zanieśli do ambulatorium.

- Jakieś odłamki?

- Nie, to nie był granat. Dostałem „nim”. Ścierali majstra ze mnie przez dobrą godzinę. Zwymiotowałem dwa razy. To było straszne.

- Zaraz - włączył się Grunewald. - Mówi pan, że nie było huku, a jednocześnie nie słyszał pan robotników.

- Tak, to prawda.

- Jak to wytłumaczyć?

- Nie wiem. Naprawdę nie wiem. Widziałem ich poruszające się usta i nie słyszałem niczego. - Zamyślił się. - Nie było żadnego huku. Ale czułem się, jakbym przyłożył ucho do działa największego kalibru w momencie wystrzału. Po prostu ogłuchłem.

- Kiedy wrócił panu słuch?

- Po jakichś dwóch, może trzech godzinach. Lecz najgorsze jest to, że... - Inżynier zawahał się nagle i skrzywił.

- Proszę mówić.

- Przedtem słyszałem jakieś szepty.

Kuger roześmiał się.

- To normalne. Słyszał pan swoich robotników, tylko niewyraźnie. Zwinięte bębenki.

- Nie, proszę pana. Słyszałem szept swojego majstra. Tego, który zginął.

Grunewald zakrył usta, żeby nie widać było jego uśmiechu. Kuger też usiłował opanować mięśnie twarzy.

- Proszę pana. To zupełnie normalne. Oberwał pan falą uderzeniową od sporej dawki dynamitu. A może trotylu. Nie było odłamków, więc to nie granat.

- Tak - wtrącił Grunewald. - To zwykły szok.

- Nie było huku - powiedział inżynier.

Перейти на страницу:

Похожие книги