Читаем Breslau forever полностью

- Wiesz co? Ja też jestem Polakiem, jak i generał Głuzdowski, który prowadzi to natarcie. Tak jak ty w ruskiej armii. Trzeba było się sprzymierzyć z diabłem, żeby zabrać im Breslau. My nie darujemy.

- Tak jest, panie oficyjerze.

- Oddamy diabłu wszystko. Ale... - zaciągnął się głęboko - Breslau będzie nasz. Zdobędziemy go albo oni się poddadzą.

Przerwały mu głośne komunikaty wygłaszane po niemiecku z megafonów. Wezwanie do kapitulacji, opis tego, co działo się wokół miasta, oraz wyjaśnienia, że armia Schoernera nie przyjdzie na pomoc, bo spieprza na Zachód jak może najszybciej.

- Słuchaj. Pogadajmy jak Polak z Polakiem.

- Kiedy pan po polsku prawie nie mówi.

Oficer uśmiechnął się lekko.

- Odważny jesteś. - Skinął głową. - Za zasługi wojenne mianuję cię porucznikiem. Tego drugiego, z patelnią na jajach, mianuję sierżantem.

- Tak jest, towarzyszu!

- No, nareszcie poprawnie się odezwaliście. Choć ze mnie taki „towarzysz” jak z koziej dupy fortepian. - Zsunął czapkę z powrotem na czoło. - W polskiej armii mówi się „ku chwale ojczyzny”. No, ale my na razie w innym wojsku jesteśmy. - Wstał lekko. Był bardzo szczupły. - Kiedy już zdobędziemy Breslau, to spróbujcie go bronić. Już wy nie popuścicie. - Znowu uśmiech. - Chłopi z dziada pradziada.

* * *

Breslau stał się Wrocławiem już po kilku dniach. Miszczuk i Wasiak zgłosili się do Milicji Obywatelskiej w kilka miesięcy później, po demobilizacji. Obaj zostali przyjęci, bo mieli wzorowe papiery - służba w Armii Radzieckiej, chłopskie pochodzenie i ordery za męstwo. Zapłacili diabłu, co było trzeba. Tyle, ile mogli. Diabeł jednak chciał więcej. Zapisali się do partii, ponieważ tak im kazano. Chodzili w niedzielę na czyny społeczne, polegające na odgruzowywaniu tego morza ruin, choć dla chłopów z urodzenia praca w niedzielę była gorejącą raną. Toż to grzech. Ale skoro partia kazała... Trudno. Zaciskali zęby i robili swoje. Ukradkiem chodzili do kościoła. Każdy w innym punkcie miasta, żeby nikt ich nie namierzył. Miszczuk potrafił nawet przejść na piechotę z centrum do kościoła na Karłowicach. Tam i z powrotem. Ale dzięki temu go nie rozpoznano.

Pracowali nieźle. Szabrownicy, złodzieje, bandyci. Strzelaniny na Biskupinie, który wydawał się wtedy odległy jak Dziki Zachód od Anglii. Tam łatwo było stracić życie. Ale nie trafiło na takich, co się boją czegokolwiek. Szli na piechotę. Jeepy i ciężarówki były dla bezpieki. Miszczuk i Wasiak nie okazali się aż tak godni jak oficerowie UB - Wilenstein, Blugenwitz czy Rozewidzki, żeby ich wozić amerykańskimi autami.

Partia o nich dbała jednak. Najpierw przydzielono im kozetki we wspólnej sali mieszczącej dwadzieścia osób. Do tego stołówka dawnego gestapo, gdzie dostawali byle co, ale za to za grosze. A potem przydział na służbowe mieszkanie. Niestety, mieszkanie miało niewielką wadę. Nie posiadało jednej ściany i strasznie tam wiało. Żeby nie wypaść po nocy, kiedy chodzili sikać, ustawili rząd pustych butelek po bimbrze przed krawędzią przepaści. Nawet zaspany facet, jeśli kopnie taką flaszkę i usłyszy łoskot, to zawróci. To się sprawdzało. Z zazdrością patrzyli na polskie rodziny, które przybywały, ciągnąc za sobą wózki z tym, co pozwolono im zabrać ze Wschodu - z Wilna czy Lwowa. Obaj byli samotni. Gdy obu wcielono do ruskiej armii, ich rodzinami zajęli się Ukraińcy. No i teraz pozostali sami. Bez bliskich, bez swoich wsi, bez żadnego mienia poza tą jedną amerykańską paczką oraz tym, co dała im partia. Dwa kiepskie koce z napisem „Wehrmacht” i dwa doskonałe materace z napisem „US Army”. Było ciepło pomimo braku ściany, bo nakrywali się kurtkami. Dało się żyć. Tylko ta dziwna sprawa...

* * *

Staszewski podkręcił kaloryfery w swoim mieszkaniu. Było odrobinę za zimno. Najpierw wziął gorącą kąpiel. Potem przełknął dwie tabletki aspiryny i witaminę C. Przygotował sobie drinki i piwo. Włączył panoramiczny telewizor. Jak zwykle o tej porze. Ktoś coś gotuje, a prezenterzy krążą pomiędzy ludźmi, którzy na przykład hodują króliki. Bryndza. No i jeszcze amerykańskie seriale, w których Joe strzela do przestępców, albo brazylijskie, w których Jose kocha Juanitę, ale coś mu nie wychodzi. Pewnie ma wrzody na penisie, pomyślał Staszewski. Oglądał jednak te seriale ze złomowiska, bo po prostu nie miał siły szukać czegoś sensownego. Od czego to się zaczęło? - pytał się w myślach. Grunewald, Miszczuk, Wasiak. Wszyscy polegli w jednej sprawie. Jak to możliwe? Zadzwonił do archiwum. Włączył tryb głośnomówiący w telefonie, bo robił sobie kawę.

- Przepraszam, że przeszkadzam - krzyczał znad elektrycznego czajnika w kuchni. - Czy mamy akta Alberta Grunewalda? Rok 1939.

Chwila oczekiwania.

- Tak, mamy. Mamy też jego pamiętnik.

- O!

- Podesłać panu?

- Bardzo proszę.

- Adres e-mail, poproszę.

Podał.

- I z góry dziękuję.

Elektryczna golarka na baterie nie była zbyt sprawna, ale nie wymagał od niej nic więcej. Nie miał w planach spotkania ze swoją kobietą dzisiaj. Mógł pozostać niedogolony.

Перейти на страницу:

Похожие книги