Читаем Breslau forever полностью

- A kiedy go złapali, zdążył jeszcze rzucić nożem w oficera. I trafił w szyję. No trudno. Szyi nie da się amputować. A przynajmniej nie bez zgonu pacjenta. Więc oficer umarł sobie.

- Nie przesadzasz?

- Słuchaj. Żarty naprawdę się skończyły. Czechosłowacja czy Austria. Wszystko jedno. Wszędzie zwyciężymy. Ale usiłuj utrzymać przyjazny wyraz twarzy, jak oni będą zatykać swoją flagę na Bramie Brandenburskiej. Może przeżyjesz.

Grunewald skrzywił się w udawanym obrzydzeniu.

- No nie. Ty jesteś normalnie defetystą.

- Nie jestem. - Następny łyk piwa. - Ja po prostu widziałem oczy tego Ślązaka, który mnie zaatakował. Czysta, żywa furia. Uwierz mi. Oni nie darują.

- Przecież to zwykła nasza prowincja.

Kuger tylko pokręcił głową.

- Zacznij już trenować pokłony dla zwycięzców. Francja, Anglia, USA, Związek Radziecki. Wszędzie zwyciężymy. Jedynie Polacy nam nie darują - powtórzył po raz kolejny. - Wejdą w pakt z diabłem, za który zapłacą wszystkim, co mają. Ale nie darują. Znam tych sukinsynów.

- Gadanie.

- Tak myślisz? To przypomnij sobie, skąd się wzięło twoje nazwisko.

- O Boże Święty. Niby skąd?

- Od bitwy pod Grunwaldem. Któryś z twoich przodków musiał położyć tam głowę. Postaraj się nie podzielić jego losu.

Przerwali, żeby kelner mógł zebrać naczynia po śniadaniu.

- Jak tak ciebie słucham, to zaczynam się bać tego, że w ogóle żyję - podjął Grunewald po chwili.

Kuger popatrzył przyjacielowi w twarz.

- Bagnet posmarowany gównem. Ja nie mam ręki, a oficer spoczywa sobie w mogile gdzieś na Śląsku.

Boże... Zmieńmy temat. Co mamy na dzisiaj?

* * *

W starym niemieckim budynku siedział Miszczuk, oglądając przez okno miasto, które stało się jednym wielkim gruzowiskiem. Dostał obiad w kantynie, która jeszcze nie tak niedawno była stołówką gestapo. Zupa ze szmaty, to rozklepane do imentu „coś” i kiepskie kartofle sprawiały, że co chwilę mu się odbijało. Pochodził ze wsi, wiedział, co to prawdziwe kartofle. Wkręcił do maszyny papier z firmowym nadrukiem „Heil Hitler” u dołu. Nie znaleźli innego, więc przekreślali to ołówkiem - jedyny sposób. Niektórzy wypalali zapalniczkami, ale jakoś głupio było dać komunistycznej zwierzchności przepalony albo ucięty od dołu papier. Zresztą maszyna, na której pisał, wyglądała jeszcze śmieszniej. Nie miała polskich znaków, miała za to specjalny klawisz „SS”, który odbijał od razu znak dwóch piorunów.

„Zaczalem sledztwo w zleconej sprawie”. - Stukał powoli jednym palcem. - „Richard Kuger, auto...”

- Wasiak, jak się pisze autochton? - spytał kolegę w pokoju.

- Nie wiem. - Tamten zamyślił się na chwilę. - Zaczyna się chyba na „A”.

- O kurrrrr... Jakie „h”?

- Nie wiem. Daj mi spokój. - Wasiak o mało nie wylał „zabarwionej na czarno wody”, jak nazywali amerykańską kawę z dostaw. - Ja ze wsi jestem. Nie wiem, jak się pisze „h”.

Obaj dostali do podziału ogromną paczkę z UNRRA. Miszczukowi przypadła tandetna, ale fajna amerykańska kurtka. Wasiakowi porządne wojskowe buty. Reszta poszła na pół. Nie wiedzieli tylko, co zrobić z takimi gumkami w nawoskowanym papierze. Rozpakowali jedną, żeby zobaczyć, co to jest. Zwykły krążek zwiniętej gumy. Nikt w komendzie nie miał pojęcia, do czego to służy. Nawet komendant, bo aż do niego dotarli.

- No, chyba na chuja założyć - zażartował i wrzucił prezerwatywę do kosza. - Tylko po co?

Nie wiedzieli. On zresztą też. Dużą część paczki przehandlowali na szaberplacu przy Nankiera i teraz mieli dość papierosów oraz bimbru. Miszczuk zaciągnął się amerykańskim camelem, a Wasiak nalał samogon do dwóch szklanek.

- No to zdrowie!

- Zdrowie.

Wypili, choć zapach zestrzeliwał muchy w locie.

- Co mamy na dzisiaj?

- Jakaś dziwna sprawa. Ten autokar...

- Autochton?

- No, ten Kuger, tak. Twierdzi, że przed wojną mieli bardzo dziwną sprawę.

- Przed wojną? No to sobie jaja robi. Nie będę ślęczał nad sprawą, w której jedna gospodyni zabiła męża kuchennym nożem, a druga ma duchy w składziku. Trzeba było to sobie rozwiązać przed atakiem na Polskę! Niemców już tu nie ma.

Nie do końca. To jest bardzo dziwne coś.

* * *

Staszewski wziął kawę z automatu i niósł gorący kubeczek do swojego pokoju. Miał dość tych gównianych kaw, herbat czy zup. Ale jako kawaler, choć z odzysku, nie miał czasu na gotowanie w domu. Nie miał nawet czasu zrobić sobie kanapki. Nie było już żony, która mogła włożyć mu trochę chleba do teczki. Zadzwonił do McDonalda, żeby mu przysłali swoje gówno, byle szybko. Był strasznie głodny.

Перейти на страницу:

Похожие книги