Читаем Żmija полностью

Kuracja, jakiej Pawła Lewarta poddano w Instytucie Bechterewa, była skuteczna w jednym, ale za to podstawowym aspekcie: dziesięcioletni Paweł gotów był na wszystko, na absolutnie wszystko, byle tylko nie trafić tam ponownie. Udawanie, wypieranie się wizji i przeczuć, jak i kłamstwa odnośnie ich występowania chłopiec uznał za niewystarczające – w końcu na kłamstwach mógł zostać przyłapany, mógł zdradzić się niechcący, mógł poplątać się w zeznaniach na tyle, by wzbudzić podejrzenia. Paweł Lewart zdecydował się sięgnąć do sedna problemu. Postanowił tłumić prekognicyjne wizje na etapie powstawania, zduszać je podczas wypączkowywania i nie pozwalać im się rozwinąć. Wizje anonsowały swoje pojawianie się. Tuż przed tym, nim coś się dziać miało, Paweł czuł krótkotrwały ucisk w uszach, przechodzący w natrętne owadzie brzęczenie, szybko narastające, jakby pszczół rozgniewanych stukaniem w ul. Na tym etapie, wypraktykował chłopiec, prekognicję można było zatrzymać. Poprzez zadanie sobie bólu. Skutkowało silne uszczypnięcie, a jeszcze lepiej ukłucie, mocne, do krwi. Paweł nauczył się zawsze mieć wpięte w ubrania szpilki lub agrafki, a po kieszeniach regularnie nosił pinezki, które w razie zagrożenia wciskał sobie w opuszek palca. Pomagało. Pszczele brzęczenie ustawało, płoszone bólem wizje ulatywały. By pojawiać się coraz rzadziej i rzadziej. Paweł Lewart przestał widzieć przyszłość, odbierał tylko niejasne alarmy, sygnały o tym, że coś się wydarzy. A i te sygnały stawały się coraz rzadsze i rzadsze.

Z czasem ustały niemal zupełnie.

Wróciły dopiero w Afganistanie.

* * *

Żmija spełzła z głazu, rozwijając się jak wstęga, pełznąc esowato, zbliżyła się do klęczącego Lewarta. Wolno uniosła głowę i nieco więcej niż ćwierć długości korpusu. To wystarczyło, by mogła spojrzeć mu w oczy.

Tym razem szum i brzęk w uszach poprzedziły tętniące w oczach świetliste koncentryczne koła, pojawiające się i gasnące jak kręgi na wodzie. Lewart poczuł, jak ziębną i drętwieją mu palce u rąk. Powietrze, do tej pory tu, w jarze, nieruchome, gorące i stęchłe, pochłodniało nagle i ożyło. Poczuł wiatr, na twarzy i we włosach. Emanujące z oczu żmii kręgi eksplodowały we wzorzystą mozaikę, w migocący i zmieniający się kalejdoskopowo wzór. Z wzoru wyłoniła się skalista pustynia. Zalane oślepiającym słońcem pustkowie.

Wiatr, rozwiewający włosy w pędzie. Wicher, podrywający piasek, ukłucia ziarenek na twarzy. Pod kopytami chrup żwiru i kamieni. W lewym ręku mokry od potu rzemień wodzy, w prawym krótka kawaleryjska sarissa. U lewego kolana kopis, krzywy jednosieczny miecz.

Kary koń odwraca głowę, łypie okiem. Nazywa się Zefios, Wiatr Zachodni. Jeździec z prawej to Bryzos, Trak. Ten z lewej to Stafilos, Frygijczyk. I inni, najemni jeźdźcy z Tracji, Pajonii, Ilirii, z innych stron. Prodromoi, lekka jazda zwiadowcza armii Aleksandra, Wielkiego Króla Macedonii. Licząca pięćdziesiąt koni tetrarchia w składzie trzeciej ile. Mój oddział. Jestem tetrarcha Herpander, syn Pyrrusa. Wiodę oddział doliną rzeki Arachotus, zmierzamy do Gauzaki, a stamtąd do Paropamisady, do garnizonu w Ortospanie, mieście leżącym trzysta trzydzieści stadiów na południe od nowo założonej Aleksandrii Kaukaskiej.

Albowiem sięgające nieba, skrzące się oślepiająco góry na północy zwą się Kaukazem Indyjskim lub Paropamisos. W języku górskich plemion Hindu Kusza.

Obraz pękł jak szkło, wizja znikła. Ale z oczu żmii niemal natychmiast wyemanowała następna.

Wąwóz górski, skały o fantastycznych kształtach, tworzące coś na kształt bramy, wiodącej wprost na przestwór zalanej słońcem pustyni. Bramą przechodzi wojsko. Przodem idzie stępa kawaleria, lansjerzy w turbanach, z trzepoczącymi na wietrze chorągiewkami na lancach. Za nimi artyleria konna, armatki, zaprzęgi, jeźdźcy w szamerowanych kurtkach. Za nimi długa kolumna piechoty w szaroburych mundurach i korkowych kaskach. Piechurzy śpiewają, ich pieśń niesie się raźnie i bojowo.

Our hearts so stout have got us fame For soon ‘tis known from whence we cameWhere’er we go they fear the name Of Garryowen in glory!

Błyski kołyszących się nad głowami piechurów bagnetów oślepiły go na chwilę, Lewart zamknął oczy. Gdy je otworzył, wojska już nie było.

Перейти на страницу:

Похожие книги

1. Щит и меч. Книга первая
1. Щит и меч. Книга первая

В канун Отечественной войны советский разведчик Александр Белов пересекает не только географическую границу между двумя странами, но и тот незримый рубеж, который отделял мир социализма от фашистской Третьей империи. Советский человек должен был стать немцем Иоганном Вайсом. И не простым немцем. По долгу службы Белову пришлось принять облик врага своей родины, и образ жизни его и образ его мыслей внешне ничем уже не должны были отличаться от образа жизни и от морали мелких и крупных хищников гитлеровского рейха. Это было тяжким испытанием для Александра Белова, но с испытанием этим он сумел справиться, и в своем продвижении к источникам информации, имеющим важное значение для его родины, Вайс-Белов сумел пройти через все слои нацистского общества.«Щит и меч» — своеобразное произведение. Это и социальный роман и роман психологический, построенный на остром сюжете, на глубоко драматичных коллизиях, которые определяются острейшими противоречиями двух антагонистических миров.

Вадим Кожевников , Вадим Михайлович Кожевников

Детективы / Исторический детектив / Шпионский детектив / Проза / Проза о войне