Z pewnym wysiłkiem udało nam się wyjaśnić mu, że owszem, wszystkie nasze oka oglądały go przуdy w postaci towaru na sprzedaż w jednym z wielkich magazynуw. W domu przed zbrodnią nie widział go nikt.
– Morderca zatem obarczeń przybywał – stwierdził pan Muldgaard w końcu i wszyscy zgodnie przyznaliśmy mu rację.
Natychmiast po jego odjeździe z całą ekipą śledczą Paweł wysunął nowe propozycje.
– Oni mają rację – powiedział z ożywieniem. – Powinniśmy zastawić jakąś pułapkę. Trzeba to było zrobić już dawno, do tej pory ten morderca już by się złapał!
– Kto mуgł przypuszczać, że będzie taki wytrwały – mruknęła Alicja.
– Masz na myśli takie coś, co łapie za nogę? – zainteresowałam się.
– A chociażby! Plącze się po ogrodzie, mуgłby wpaść!
– Prędzej my powpadamy…
– Mam tylko pułapkę na myszy – wyznała Alicja ze smętnym westchnieniem. – I w dodatku nie wiem, gdzie jest. Wymyślcie coś innego.
– No to jakieś sznurki, druty, czy ja wiem… Instalację alarmową! Idzie, zaczepia nogą albo dotyka ręką i zaczyna wyć albo dzwonić…
– Ten morderca?
– Nie, instalacja.
– Aha. Wszyscy zrywamy się z łуżek, wpadamy na siebie, ganiamy zbrodniarza po całym Allerшd, następuje ogуlny koniec świata, a potem okazuje się, że to był, na przykład, śmieciarz.
– Nie – powiedział Paweł stanowczo i niezwykle rozsądnie. – To może być tylko morderca. Śmieciarz, ani w ogуle nikt postronny, nie będzie uciekał, bo nie będzie nastawiony i całkiem z tego zgłupieje. Specjalnie zostanie i poczeka, żeby się dowiedzieć, o co właściwie chodzi. Z samej ciekawości.
– On ma rację – przyznała Alicja. – Mądrze mуwi. No dobrze, to wykombinujcie jakąś pułapkę. Ja się zgadzam. Tylko bez dużych kosztуw i w ogуle beze mnie, bo zdaje się, że ja teraz będę miała raczej mało czasu.
Wygłoszone proroczym tonem przewidywanie okazało się jak najbardziej słuszne. Po makabrycznym zamachu na ciocię zapanowała istna Sodoma i Gomora. Życie w Allerшd stało się tak ożywione, urozmaicone i męczące, że wręcz trudno było uwierzyć w możliwość czegoś podobnego w Danii.
W policję wstąpił nowy duch. Razem z panem Muldgaardem już od niedzielnego wieczoru zaczęli przyjeżdżać jacyś wyżsi funkcjonariusze, usiłujący porozumieć się z nami w najrozmaitszych językach. Rodzina wkroczyła w wydarzenia, nie kryjąc lekkiego niesmaku i dezaprobaty. Wszyscy byli zdania, że polski temperament polskim temperamentem, ale zamach na ciocię stanowi już jednak pewną przesadę.
Na domiar złego okazało się, że należy załatwić jakieś niesłychanie skomplikowane kwestie spadkowe po krewnym, ktуry zmarł przed kilku laty, teraz zaś upływał jakiś niezrozumiały dla nas termin sprzedaży, kupna czy też przejęcia czegoś. Rzecz załatwić miała ciocia, chwilowo unieszkodliwiona w szpitalu. W dokumentach rodzinnych znajdowało się jednakże upoważnienie czy inny podobny dokument, cedujący jej uprawnienia na Thorkilda, ktуry zresztą rуwnież dziedziczył część owego spadku. Po Thorkildzie zaś dziedziczyła Alicja i w ten sposуb, chcąc nie chcąc, raczej nie chcąc, znalazła się w roli zastępczyni cioci. Załatwianie sprawy wymagało rozmaitych dokumentуw i podejmowania decyzji na piśmie, zewsząd napływała urzędowa korespondencja, do odwiedzania były już trzy szpitale, każdy zamach bowiem umieszczono gdzie indziej i ogуlnie biorąc można było od tego zwariować. Po dwуch dniach wydawało nam się, że przeżyliśmy intensywnie co najmniej dwa miesiące. Usiłowaliśmy odciążyć jakoś Alicję, w związku z czym nie było mowy o działalności prywatnej, to znaczy o szukaniu faceta i preparowaniu pułapki.
– Wyjedzie i tyle go będziemy widzieli – powiedziałam z troską.
– Nie masz większych zmartwień? – spytała z rozgoryczeniem Zosia. – Mnie się codziennie niedobrze robi, jak ona wyjeżdża samochodem. Nigdy nie wiem, w jakim stanie wrуci.
– W żadnym. Ostrożnie jeździ…
Przyciśnięta okolicznościami Alicja była zmuszona znaleźć kluczyki i zacząć się posługiwać samochodem, do czego nie była przyzwyczajona. Wyraźnie jednak stało się widoczne, że albo w żaden sposуb nie zmieści się w czasie, albo taksуwki doprowadzą ją do całkowitego bankructwa. Ruszyła zatem pojazd, ktуry jej nawet dobrze robił, w czasie prowadzenia bowiem umysł jej odrywał się od kłopotуw i zmartwień.
Codzienne wizyty zaczął nam składać Thorsten. Prawdę mуwiąc, nigdy nie zdołałam się zorientować, czyim jest synem i jaki rodzaj powinowactwa łączy go z Alicją, jej duńska rodzina bowiem była nad wyraz rozgałęziona, a o bliskości powiązań decydował nie stopień pokrewieństwa, tylko charaktery, wzajemne upodobania i stopień zaprzyjaźnienia. Thorsten był młodzieńcem sympatycznym, miał bystre, inteligentne, pełne życzliwej ciekawości oczy i blond brodę, ktуra czyniła go godnym potomkiem przodkуw-wikingуw. Okazało się, że już od dawna był żywo zainteresowany wydarzeniami i byłby się nimi zajął wcześniej, ale musiał najpierw skończyć jakąś pracę historyczną. Duńczycy są narodem metodycznym i mało nerwowym.