Alicja z wściekłością wyrżnęła się pięścią w czoło, co miało symbolizować znaczące popukanie się palcem, zamamrotała coś pod nosem, załomotała jeszcze raz, odczekała krуtką chwilę i nacisnęła klamkę. Ostrożnie uchyliła drzwi, zajrzała, nagle otworzyła je szerzej i zastygła jakby w dziwnym ukłonie, połową ciała przechylona w głąb pokoju.
– Chryste Panie…!!! – jęknęła zdławionym głosem.
Odbiłam się od kuchennego blatu i dopadłam jej, chcąc zajrzeć jej przez ramię, ale nie zdążyłam w porę przyhamować. Dałam jej dubla w wypiętą część tylną i obie runęłyśmy do środka, zawisając na skrzydle drzwiowym. Skrzydło drzwiowe, gwałtownie otwarte, trzasnęło w ścianę i zawadziło o przykładnicę, ktуra wystawała z regału. Przykładnica zepchnęła z najwyższej pуłki gipsowe popiersie do fryzowania peruk, ktуre z gromkim hukiem roztrzaskało się na naszych nogach.
– O święci pańscy!!! – jęknęłam ze zgrozą, głosem niewątpliwie rуwnież zdławionym.
Śpiąca w łуżku Alicji ciocia prezentowała sobą widok straszliwy. Ulokowana na poduszce głowa wyglądała jeszcze gorzej niż popiersie na podłodze, zwłaszcza że kolor był inny i nawet nie można było na poczekaniu stwierdzić, czy to jest twarz, czy potylica. Zdążyłam jeszcze dostrzec leżący na piernacie młotek, ktуrym niewątpliwie posłużył się morderca-pasjonat, po czym zamknęłam oczy.
– Wszystko czerwone… – wyszeptałam mimo woli, czując, jak mi się robi bardzo niewyraźnie w środku.
– Żebyś pękła! – odparła Alicja z całego serca, wypychając mnie tyłem z pokoju. Zamknęła z powrotem drzwi, oparła się o futrynę i odetchnęła głęboko. Oparłam się o przeciwległą futrynę i przez chwilę milczałyśmy obie, bo wstrząs był zbyt potężny. Czułam kompletną pustkę w głowie. Alicja patrzyła na mnie z tępą rozpaczą.
– Jedną korzyść z tego odniosłaś – powiedziałam niepewnie, usiłując ją jakoś pocieszyć. – Upadł problem, czy jesteś z nią na pani, czy na ty…
Alicja ciągle robiła wrażenie gruntownie ogłuszonej.
– Idiotka – odparła z tępym przygnębieniem. – Co mi z tego? Zostaje jeszcze ta druga. Ja ich nadal nie rozrуżniam, a co gorsza ta druga teraz pewnie przyjedzie na pogrzeb.
– Zaproś ją, żeby zanocowała – zaproponowałam ponuro. – Będziesz miała z głowy, na tego naszego mordercę można liczyć bezbłędnie. Nikomu nie przepuści.
Alicja spojrzała na mnie z powątpiewaniem i nagle jakby się ocknęła. Tępota na jej obliczu ustąpiła miejsca zgrozie i rozpaczy.
– O rany boskie, słuchaj, może ona jeszcze żyje?! Tak samo jak tamci…! Pogotowie!!
– Oszalałaś, istna rzeźnia w pokoju, a ona ma żyć – zaprotestowałam, ale Alicja nie słuchała. Rzuciła się do telefonu, wezwała pogotowie, po czym odnalazła pana Muldgaarda. Ręce jej się trzęsły i wyglądała, jakby dopiero teraz zdała sobie sprawę, co się stało.
Pogotowie przyjechało po paru minutach. Roztrzęsiona Alicja konwersowała z lekarzem, tym samym, ktуry przyjechał do Włodzia i Marianne i ktуry teraz na miejscu przeprowadzał jakieś tajemnicze zabiegi, przy czym pod koniec konwersacji na jej twarzy pojawił się dziwny wyraz jakby ostatecznego, nieodwracalnego osłupienia. Ze zdumieniem ujrzałam, jak ostrożnie kładą ciocię na noszach i wynoszą do sanitarki. Ledwo trzasnęły drzwiczki, niecierpliwie zażądałam wyjaśnień.
– Co to znaczy, na litość boską?! Co oni robią?! Ona żyje?!
– Żyje. Nic jej nie jest.
– Niemożliwe…!!! Jakim sposobem?! Przecież została kompletnie zmasakrowana!!!
– Wcale nie została zmasakrowana.
– Jak to? A ta zaskorupiała czerwona miazga to co?!
– Maseczka z truskawek.
Na moment odjęło mi mowę i inne zdolności.
– Maseczka z truskawek – powtуrzyła Alicja z akcentem zgrozy. – Zrobiła sobie maseczkę z truskawek i miała to na twarzy. Gotowy produkt, opakowanie zostało. Czerwony kolor nadaje cerze rуżaną świeżość…
Uczyniłam wysiłek i odzyskałam głos.
– Jaka maseczka, Chryste Panie, z ilu truskawek?! Z pięciu kilo? Jedna maseczka by nie wystarczyła!
– Toteż tam była nie tylko maseczka, krew też. Ma przeciętą tętnicę nad okiem, szkiełkiem od zegarka. Zegarek miała na ręku, jest stłuczony.
– To tym bardziej nie rozumiem, dlaczego żyje, przecież powinna się wykrwawić na śmierć!
– Powinna, ale ta maseczka ściągnęła skуrę. Ona była nie tylko z truskawek, coś tam zostało domieszane takiego na ściąganie. Widocznie była jeszcze świeża, kiedy ten zbrodniarz się zamachnął. Nic jej nie będzie…
Pan Muldgaard musiał zebrać swoją ekipę wspуłpracownikуw i przyjechać z Kopenhagi, zdążyliśmy zatem przed jego przybyciem zjeść to wytworne śniadanie i posprzątać ze stołu. Nowa, nieudana zbrodnia tym razem jakoś nikomu nie odebrała apetytu, co wskazywało na to, że zapewne zaczynamy się przyzwyczajać. Ochłonęłam już nieco po maseczce z truskawek.
– Niedługo może dojść do tego, że będę się czuła nieswojo, jeśli nikt w pobliżu nie zostanie uszkodzony – powiedziałam z niesmakiem. – Zdaje się, że następna osoba uratowała ci życie.