Читаем Śmierć w Breslau полностью

— Zmiataj stąd, albo… — wysilał się na wymyślenie czegoś, co zabrzmiałoby groźnie, ale Anwaldt już dostrzegł, że furta jest niedomknięta. Rzucił się na nią całym ciężarem. Żelazna krata trafiła w sam środek twarzy goryla. Znalazłszy się na terenie posesji, Anwaldt uskoczył, aby uniknąć poplamienia krwią, która nader obficie buchnęła z nosa strażnika. Uderzony szybko otrząsnął się z zaskoczenia. Zamachnął się i Anwaldt stracił oddech: potężna pięść trafiła go w tętnicę szyjną. Tłumiąc kaszel uchylił się w ostatniej chwili przed drugim ciosem. Pięść strażnika tym razem chybiła i z całym impetem runęła na żelazne ogrodzenie. Goryl stał przez kilka sekund i z niedowierzaniem oglądał przetrąconą dłoń. Policjant znalazł się natychmiast za jego plecami i wziął zamach nogą, jakby chciał kopnąć piłkę. Wycelował dokładnie — szpic buta trafił w krocze. Drugi precyzyjny cios w skroń, był decydujący. Strażnik kiwał się przy bramie jak pijany i starał się za wszelką cenę utrzymać pionową pozycję. Anwaldt kątem oka dostrzegł wybiegające z pałacyku postaci. Nie sięgał po rewolwer; wiedział, że zostawił go w samochodzie.

— Stać! — władczy kobiecy głos powstrzymał trzech strażników biegnących, aby przykładnie ukarać człowieka, który zmasakrował ich kolegę. Posłusznie zatrzymali się. Tęga kobieta stała w oknie na pierwszym piętrze i uważnie patrzyła na Anwaldta. — Kto pan jest? — zawołała z wyraźnie cudzoziemskim akcentem.

Pobity strażnik nie tylko nie utrzymał pozycji pionowej, ale rozpłaszczył się całkiem na ziemi. Zdrową rękę przyłożył do podbrzusza.

Anwaldtowi żal się zrobiło tego człowieka, który został sponiewierany tylko za to, że rzetelnie wypełniał swe obowiązki. Spojrzał w górę i odkrzyknął:

— Asystent kryminalny Herbert Anwaldt.

Madame le Goef rozzłościła się, lecz nie na tyle, aby stracić panowanie nad sobą:

— Kłamiesz. Ty groził dzwonić do Forstnera. On nie jest szef kripo.

— Po pierwsze, proszę do mnie nie mówić per ty — uśmiechał się, słuchając tej osobliwej niemczyzny. — Po drugie, moim szefem jest dyrektor kryminalny Eberhard Mock, lecz nie mogę do niego zadzwonić.

— Wyjechał na urlop.

— Proszę. Pan wchodzi — madame wiedziała, że Anwaldt nie kłamie. Wczoraj dyrektor Mock odwołał z powodu wyjazdu cotygodniową partię szachów. Poza tym bała się go panicznie i otworzyłaby nawet włamywaczowi, który wszedłby z nazwiskiem Mocka na ustach.

Anwaldt nie patrzył na zacięte twarze mijanych strażników. Wszedł do hallu i przyznał, że ten przybytek Afrodyty swym wystrojem nie ustępuje żadnemu berlińskiemu. To samo mógł powiedzieć o gabinecie właścicielki. Bezceremonialnie usiadł w otwartym oknie. Na podjeździe szurały buty strażnika ciągniętego przez kolegów. Anwaldt zdjął marynarkę, odkaszlnął i rozmasował siniec na szyi.

— Krótko przed moim przyjściem podjechał pod pani salon czarny mercedes, z którego wyszła dziewczyna w gimnazjalnym mundurku. Chcę się z nią widzieć.

Madame podniosła słuchawkę i powiedziała kilka słów (chyba po węgiersku).

— Zaraz. Teraz kąpiel.

„Zaraz” było bardzo krótką chwilą. Anwaldt nie zdążył nacieszyć oczu wielką reprodukcją „Mai nagiej” Goi, gdy w drzwiach stanął sobowtór Erny. Gimnazjalny mundurek ustąpił miejsca różowym tiulom.

— Erno — to przejęzyczenie szybko pokrył ironicznym tonem. — Przepraszam, Elso… Do którego gimnazjum pani uczęszcza?

— Tutaj pracuję — pisnęła.

— Ach tutaj — przedrzeźniał ją. — Zatem cui bono[8]uczy się panna łaciny?

Dziewczyna milczała, spuściwszy skromnie oczy. Anwaldt odwrócił się nagle ku właścicielce lupanaru:

— Co pani tu jeszcze robi? Proszę wyjść!

Madame uczyniła to bez słowa, mrugając znacząco do dziewczyny. Anwaldt usiadł za biurkiem i wsłuchiwał się przez chwilę w odgłosy letniego ogrodu.

— Co robicie z Maassem?

— Pokazać panu? (Tak samo patrzyła na niego Ema, kiedy wszedł do kawalerki Klausa Schmetterlinga. Od dawna mieli na oku to niepozorne mieszkanie w berlińskiej dzielnicy Charlottenburg. Wiedzieli, że bankier Schmetterling gustuje w niepełnoletnich dziewczętach. Nalot był udany).

— Nie. Nie musisz mi pokazywać — powiedział znużonym tonem.

— Kto cię wynajął? Kto jest pracodawcą brodatego szofera?

Dziewczyna przestała się uśmiechać.

— Nie wiem. Zjawił się brodacz i powiedział, że jakiś frajer lubi gimnazjalistki. Co mi szkodzi? Zapłacił dużo. Zawozi mnie do niego i odwozi. Ach, dziś ma mnie zabrać na jakąś większą bibę. Chyba to będzie u jego szefa. Wszystko panu opowiem po powrocie.

Anwaldt przesłuchał w życiu niezliczone ilości prostytutek i był pewien, że ta dziewczyna nie kłamie.

Перейти на страницу:

Похожие книги

100 знаменитых харьковчан
100 знаменитых харьковчан

Дмитрий Багалей и Александр Ахиезер, Николай Барабашов и Василий Каразин, Клавдия Шульженко и Ирина Бугримова, Людмила Гурченко и Любовь Малая, Владимир Крайнев и Антон Макаренко… Что объединяет этих людей — столь разных по роду деятельности, живущих в разные годы и в разных городах? Один факт — они так или иначе связаны с Харьковом.Выстраивать героев этой книги по принципу «кто знаменитее» — просто абсурдно. Главное — они любили и любят свой город и прославили его своими делами. Надеемся, что эти сто биографий помогут читателю почувствовать ритм жизни этого города, узнать больше о его истории, просто понять его. Тем более что в книгу вошли и очерки о харьковчанах, имена которых сейчас на слуху у всех горожан, — об Арсене Авакове, Владимире Шумилкине, Александре Фельдмане. Эти люди создают сегодняшнюю историю Харькова.Как знать, возможно, прочитав эту книгу, кто-то испытает чувство гордости за своих знаменитых земляков и посмотрит на Харьков другими глазами.

Владислав Леонидович Карнацевич

Неотсортированное / Энциклопедии / Словари и Энциклопедии