Maass nawet nie udawał, że cieszy go widok gościa. Posadził go za biurkiem i rzucił kilka kartek papieru zapisanych równym, czytelnym pismem. Sam chodził po pokoju wielkimi krokami, zaciągając się papierosem tak chciwie, jakby od miesięcy nie palił. Anwaldt przesunął wzrokiem po eleganckim biurku i stojących na nim luksusowych przedmiotach kancelaryjnych (podkład z zielonej skóry, ozdobna piasecznica, fantazyjny, pękaty kałamarz, mosiężny przycisk do papieru w kształcie kobiecej nogi) i z trudem pohamował gorycz zawiści. Maass przemierzał pokój wyraźnie podekscytowany, pragnienie wysuszało gardło Anwaldta, między szybami wściekle tłukła się osa. Policjant spojrzał na wydęte policzki Maassa, złożył kartki i schował je do portfela.
— Zegnam pana, doktorze Maass. Przestudiuję to w moim gabinecie — położył nacisk na wyrazie „moim” i ruszył do wyjścia. Maass rzucił się ku niemu machając rękami.
— Ależ drogi Herbercie, jest pan podenerwowany… To ten upał…
— Proszę, niech pan przeczyta moją ekspertyzę tutaj… i wybaczy moją próżność, ale chciałbym od razu poznać pana zdanie na temat tego przekładu. Proszę o pytania i uwagi… Jest pan inteligentnym człowiekiem… Bardzo pana proszę…
Maass kręcił się w kółko wokół swojego gościa, wyciągając na przemian papierosy, cygara i syczącą zapalniczkę. Anwaldt wziął z podziękowaniem cygaro i nie przejmując się jego mocą, kilkakrotnie się zaciągnął, po czym zabrał się do studiowania apokaliptycznych okrzyków Friedlandera. Pobieżnie przejrzał szczegółowy opis metody oraz uwagi o semickich samogłoskach. Skupił się na przekładach proroctw. Pierwsze z nich brzmiało:
Anwaldt odprężył się, osa wyleciała przez otwarty lufcik. Hipoteza Maassa była następująca: „…wydaje się, że osoba wskazana przez Friedlandera w pierwszym proroctwie umrze od ropiejącej rany
— Sądzimy, że drugie proroctwo już się spełniło. Dotyczy ono — naszym zdaniem — Marietty von der Malten (dziecko, biały brzeg — tak nazywano wyspę Maltę), zamordowanej w salonce wyposażonej w kraty (kraty). W jej rozerwanej jamie brzusznej znaleziono kręcące się skorpiony.”
— Detektyw nie chciał po sobie pokazać, jak wielkie wrażenie zrobiła na nim ta ekspertyza. Zdusił starannie niedopałek cygara i wstał.
— Naprawdę nie ma pan żadnych uwag? — próżność Maassa domagała się pochwał. Spojrzał ukradkowo na zegarek. Anwaldtowi przypomniała się pewna scena z sierocińca: zamęczał swojego wychowawcę, aby zechciał spojrzeć na wieżę wybudowaną z klocków przez małego Herberta.
— Doktorze Maass, pańska analiza jest tak precyzyjna i przekonująca, że trudno o cokolwiek pytać. Dziękuję panu bardzo — wyciągnął rękę na pożegnanie. Maass jakby tego nie zauważył.
— Drogi Herbercie — popiskiwał słodko. — Może się pan napije zimnego piwa?
Anwaldt zastanawiał się przez chwilę (Szanowny panie wychowawco, niech pan spojrzy na moją wieżę. — Nie mam czasu…).
— Nie piję alkoholu, ale chętnie napiję się zimnej lemoniady albo wody sodowej.
— Oczywiście — rozpromienił się Maass. Wychodząc do kuchni jeszcze raz spojrzał na zegarek. Anwaldt z zawodowego przyzwyczajenia rozejrzał się po biurku jeszcze dokładniej niż za pierwszym razem.
Serdecznie pana zapraszam na bal maskowy dziś wieczorem (tj. w poniedziałek 9 lipca br.) o siódmej. Odbędzie się on w mojej rezydencji przy Uferzeile 9. Panie obowiązuje strój Ewy. Mile widziani są również panowie w stroju Adama.
Wilhelm baron von Kópperlingk.