— Zgodnie ze swym uprzejmym zapewnieniem pan dyrektor kryminalny udzieli panom wszelkiej pomocy. Akta i biblioteki stoją przed panami otworem. Pan dyrektor kryminalny łaskawie zgodził się zatrudnić od jutra asystenta Anwaldta w podległej mu placówce na stanowisku referenta do specjalnych poruczeń. Czy dobrze powiedziałem, Herr Kriminaldirektor? (Mock zdumiony własną „uprzejmością” skinął głową). Pan asystent Anwaldt mając dostęp do wszelkich akt i informacji rozpocznie ściśle tajne śledztwo w sprawie zabójstwa mojej córki. Czy coś pominąłem, Herr Kriminaldirektor?
— Nie, niczego pan baron nie pominął — potwierdził Mock, zastanawiając się, za pomocą jakich środków uśmierzyć gniew żony, gdy dowie się, że pierwsze dni urlopu spędzi samotnie.
We Wrocławiu niepodzielnie zapanował upał. Niecka, w której leży miasto, prażyła się w strugach rozpalonego powietrza. Sprzedawcy lemoniady siedzieli pod parasolami na rogach ulic, w sklepach i w innych wynajętych w tym celu lokalach. Nie musieli reklamować swojego towaru. Wszyscy zatrudniali pomocników, którzy dostarczali im ze składów wiadra lodu. Wachlujący się nieustannie, spocony tłum wypełniał kawiarnie i cukiernie przy reprezentacyjnej Gartenstrasse. Zlani potem muzykanci wygrywali w niedziele marsze i walce na Liebichshóhe, gdzie pod rozłożystymi kasztanowcami i platanami
Herbert Anwaldt rozpoczynał swe śledztwo.
Policjanci siedzieli w sali odpraw bez marynarek i z poluzowanymi krawatami. Wyjątek stanowił zastępca Mocka Max Forstner, który — mimo że pocił się w przyciasnym garniturze i w zaciśniętym krawacie — nie pozwalał sobie nawet na pozór niedbalstwa. Był niezbyt lubiany. Powodem tej antypatii było zarozumialstwo i złośliwość, które aplikował swym podwładnym w małych, lecz jadowitych dawkach.
A to krytykował czyjś krój kapelusza jako niemodny, a to czepiał się czyjegoś źle ogolonego zarostu lub poplamionego krawata, a to spierał się o jakieś inne drobiazgi, które — według niego — źle świadczyły o wizerunku policjanta. Ale tego ranka upał odebrał mu wszystkie argumenty w ewentualnym sporze o stan garderoby podwładnych.
Drzwi otworzyły się i wszedł Mock w towarzystwie szczupłego szatyna około trzydziestki. Nowy policjant wyglądał na człowieka, który nie może się wyspać. Połykał ziewnięcia, lecz oczy zdradzały go łzawieniem. Forstner skrzywił się na widok jasnobeżowego garnituru.
Mock, jak zwykle, rozpoczął od zapalenia papierosa, którą to czynność powtórzyli za swoim szefem prawie wszyscy policjanci.
— Dzień dobry panom. Oto nasz nowy kolega — Kriminalassistent Herbert Anwaldt do niedawna pracujący w policji berlińskiej. Asystent Anwaldt, który zostaje od dzisiaj zatrudniony na stanowisku referenta do specjalnych poruczeń w naszym Wydziale Kryminalnym, prowadzi śledztwo, z którego przebiegu i rezultatów odpowiada wyłącznie przede mną. Jego prośby proszę spełniać sumiennie. Na czas prowadzenia tej sprawy, pan asystent kryminalny Anwaldt jest, zgodnie z moim postanowieniem, jakby przełożonym panów. Oczywiście nie dotyczy to Forstnera. — Mock zgasił papierosa i zamilkł na chwilę, jego ludzie wiedzieli, że teraz nastąpi najważniejszy punkt odprawy. — Moi panowie, gdyby polecenia asystenta Anwaldta musiały was na chwilę oderwać od aktualnych spraw, to zostawcie je na boku.
— Sprawa naszego nowego kolegi jest w tej chwili najważniejsza. To wszystko, proszę wracać do swoich obowiązków.
Anwaldt rozglądał się ciekawie po gabinecie Mocka. Mimo najszczerszych chęci nie można było dopatrzeć się w tym pokoju niczego, co byłoby w nim indywidualne, co nosiłoby piętno tego, kto w nim zasiada. Wszystko miało swoje miejsce i było sterylnie czyste.
Dyrektor nagle zachwiał tą harmonią stojących na baczność sprzętów — zdjął marynarkę i rzucił ją na oparcie krzesła. Między błękitnymi szelkami o osobliwym wzorze (nagie, splecione w uścisku kobiece ciała) dumnie wypinał się dość wydatny brzuch. Anwaldt, zadowolony, że dostrzegł w końcu człowieka z krwi i kości, uśmiechnął się.
Mock nie zauważył tego; właśnie poprosił przez telefon o dwie filiżanki mocnej herbaty.
— Ponoć świetnie gasi pragnienie w upały. Zobaczymy…