Читаем Śmierć w Breslau полностью

— Nie musiał pan przepraszać. Okazał pan w ten sposób swoją słabość. Dam panu dobrą radę: zawsze ukrywać własne słabe punkty, obnażać je u innych. Wtedy innych usidlimy. Wie pan, co to znaczy „mieć coś na kogoś” albo „trzymać kogoś w imadle”? To „imadło” to u jednego hazard, u drugiego — harmonijnie zbudowani efebowie, a u jeszcze innego — żydowskie pochodzenie. Zaciskając to imadło, wygrałem niezliczoną ilość razy.

— Czy moją słabość może pan już teraz wykorzystać przeciwko mnie? Czy może mnie pan chwycić w „kleszcze lęku”?

— A dlaczego miałbym to robić?

— Anwaldt przestał być pokorny. Ta rozmowa sprawiała mu wielką przyjemność. Czuł się jak przedstawiciel rzadkiej dyscypliny naukowej, który nagle w pociągu spotyka innego pasjonata tej nauki i stara się nie liczyć nieubłaganie mijających przystanków.

— Dlaczego? Bo przecież odnowiłem śledztwo, które pan zakończył niewiarygodnym sukcesem. (Z tego, co wiem, to śledztwo bardzo ci pomogło w karierze).

— To prowadź pan to śledztwo, a nie dokonuj na mnie psychologicznej wiwisekcji! — Mock postanowił znów trochę się rozzłościć.

Anwaldt wachlował się przez chwilę egzemplarzem „Breslauer Zeitung”. W końcu zaryzykował: — Toteż je prowadzę. Zacząłem od pana.

W pokoju rozległ się szczery śmiech Mocka. Anwaldt nieśmiało mu zawtórował. Forstner bezskutecznie nasłuchiwał przez ścianę.

— Podobasz mi się, synu — Mock dopił herbatę. — Gdybyś miał jakieś kłopoty, dzwoń do mnie o każdej porze dnia i nocy. Mam „imadło” prawie na każdego w tym mieście.

— Ale na mnie jeszcze nie? — Anwaldt chował do portfela elegancką wizytówkę.

Mock wstał na znak, że tę rozmowę uważa za skończoną. — I dlatego jeszcze cię lubię.

Wrocław,

tegoż 7 lipca 1934 roku. Godzina piąta po południu

Gabinet Mocka był jedynym (oprócz kuchni) pomieszczeniem z oknami wychodzącymi na północ w jego pięciopokojowym apartamencie przy Rehdigerplatz 1. Latem tylko tu można było zażyć przyjemnego chłodu. Dyrektor skończył właśnie jeść obiad przyniesiony mu z restauracji Grajecka, oddzielonej podwórzem od jego kamienicy. Siedział przy biurku i pił zimne piwo Haselbacha, które przed chwilą wyjął ze spiżarni. Jak zwykle po posiłku, palił i czytał książkę wybraną na chybił trafił z półki. Tym razem wybrał pracę autora zakazanego — Z psychopatologii życia codziennego Freuda. Czytał ustęp o przejęzyczeniach i powoli zapadał w upragnioną drzemkę, gdy nagle uświadomił sobie, że zwrócił się dziś do Anwaldta per „mój synu”. Było to przejęzyczenie w wypowiedziach Mocka niespotykane.

Uważał się za człowieka bardzo skrytego, a pod wpływem Freuda sądził, że właśnie przejęzyczenia odsłaniają nasze skryte potrzeby i pragnienia. Największym marzeniem Eberharda była chęć posiadania syna. Rozwiódł się z pierwszą żoną po czterech latach małżeństwa, gdy zdradziła go ze służącym, bo nie mogła już dłużej znieść coraz bardziej brutalnych oskarżeń o bezpłodność. Potem miał wiele kochanek. Gdyby tylko któraś z nich zaszła w ciążę, ożeniłby się z nią bez wahania. Niestety, kolejne kochanki zostawiały ponurego neurotyka i odchodziły do innych, tworząc mniej lub bardziej szczęśliwe stadła.

Wszystkie miały dzieci. Mock w wieku lat czterdziestu nie wierzył ciągle w swoją bezpłodność i dalej szukał matki dla swojego syna.

Wreszcie znalazł pewną byłą studentkę medycyny, którą rodzina wyklęła za panieńskie dziecko. Dziewczynę relegowano z uniwersytetu i została utrzymanką pewnego bogatego pasera. Mock przesłuchiwał ją w jakiejś sprawie, w którą ów paser był zamieszany. Kilka dni później Inga Martens przeprowadziła się do mieszkania przy Zwingerstrasse, które Mock dla niej wynajął, a ów paser — po tym jak policjant chwycił go w „imadło” — bardzo chętnie przeniósł się do Legnicy i zapomniał o swojej kochance. Mock był szczęśliwy. Przychodził do Ingi codziennie rano na śniadanie po intensywnym wysiłku w pływalni sąsiadującej z jej domem. Po trzech miesiącach szczęście sięgnęło zenitu: Inga była w ciąży. Mock podjął decyzję powtórnego małżeństwa; uwierzył w stare łacińskie przysłowie, że miłość wszystko zwycięża — amor omnia vincit. Po kilku miesiącach Inga wyprowadziła się z Zwingerstrasse i urodziła drugie dziecko swojego wykładowcy, doktora Karla Meissnera, który tymczasem otrzymał rozwód i ożenił się z kochanką, Mock zaś stracił wiarę w miłość. Przestał żyć iluzjami i poślubił bogatą, bezdzietną Dunkę, swoją drugą i ostatnią żonę.

Wspomnienia dyrektora przerwał dzwonek telefonu. Ucieszył się, słysząc głos Anwaldta.

— Dzwonię, korzystając z pańskiego łaskawego zezwolenia. Mam pewien kłopot z Weinsbergiem. Nazywa się on teraz Winkler i udaje że nic nie wie o Friedlanderze. Nie chciał ze mną rozmawiać i omal nie poszczuł mnie psami. Czy ma pan „coś” na niego?

Mock zastanawiał się przez równą minutę.

Перейти на страницу:

Похожие книги

100 знаменитых харьковчан
100 знаменитых харьковчан

Дмитрий Багалей и Александр Ахиезер, Николай Барабашов и Василий Каразин, Клавдия Шульженко и Ирина Бугримова, Людмила Гурченко и Любовь Малая, Владимир Крайнев и Антон Макаренко… Что объединяет этих людей — столь разных по роду деятельности, живущих в разные годы и в разных городах? Один факт — они так или иначе связаны с Харьковом.Выстраивать героев этой книги по принципу «кто знаменитее» — просто абсурдно. Главное — они любили и любят свой город и прославили его своими делами. Надеемся, что эти сто биографий помогут читателю почувствовать ритм жизни этого города, узнать больше о его истории, просто понять его. Тем более что в книгу вошли и очерки о харьковчанах, имена которых сейчас на слуху у всех горожан, — об Арсене Авакове, Владимире Шумилкине, Александре Фельдмане. Эти люди создают сегодняшнюю историю Харькова.Как знать, возможно, прочитав эту книгу, кто-то испытает чувство гордости за своих знаменитых земляков и посмотрит на Харьков другими глазами.

Владислав Леонидович Карнацевич

Неотсортированное / Энциклопедии / Словари и Энциклопедии