Читаем Śmierć w Breslau полностью

Podsunął Anwaldtowi pudełko z cygarami. Powoli i metodycznie obciął szczypczykami koniec jednego. Asystent Mocka, Dietmar Krank, postawił przed nimi dzbanek i filiżanki.

— Od czego pan chce zacząć, Anwaldt?

— Herr Kriminaldirektor, mam pewną sugestię…

— Pomińmy tytuły. Nie jestem tak ceremonialny jak baron.

— Oczywiście, jak pan sobie życzy. Dzisiejszą noc spędziłem na czytaniu akt sprawy. Chciałbym wiedzieć, co pan sądzi o takim rozumowaniu: ktoś zrobił z Friedlandera kozia ofiarnego, ergo ktoś chce ukryć prawdziwego przestępcę. Może właśnie ten „ktoś” jest mordercą. Muszę znaleźć tego lub tych, którzy wrobili Friedlandera, czyli — inaczej mówiąc — podrzucili go panu na pożarcie. Zacznę zatem od barona von Kópperlingka, bo to on wskazał panu Friedlandera — Anwaldt uśmiechnął się ukradkiem. — A tak nawiasem mówiąc, jak mógł pan uwierzyć, że sześćdziesięcioletni człowiek w ciągu pół godziny zabija kolejarza, po czym odbywa dwa stosunki płciowe, podczas których — jak łatwo się domyślić — ofiary nie ułatwiały mu zadania. Potem zabija obie kobiety, wypisuje na ścianie esy-floresy, a następnie wyskakuje przez okno i rozpływa się we mgle. Niech pan mi pokaże dwudziestoletniego chłopaka, który dokonałby takiego wyczynu.

— Drogi panie — Mock roześmiał się. Podobał mu się naiwny entuzjazm Anwaldta. — Nieprzeciętne, nadludzkie siły występują u epileptyków dość często, także po ataku. Wszelkie takie zachowania są skutkiem działania pewnych tajemniczych hormonów, o czym szczegółowo informował mnie lekarz Friedlandera, doktor Weinsberg. Nie mam podstaw mu nie ufać.

— Właśnie. Pan mu ufa. A ja nikomu nie ufam. Muszę zobaczyć się z tym lekarzem. Może ktoś kazał mu opowiadać panu o niezwykłych zdolnościach epileptyków, o transie derwiszów i innych tego typu… — Anwaldtowi zabrakło słowa — innych tego typu bzdurach.

Mock pił powoli herbatę.

— Jest pan bardzo kategoryczny, miody człowieku.

Anwaldt wypił jednym haustem pół filiżanki. Za wszelką cenę chciał pokazać dyrektorowi, jak pewnie się czuje w tego typu sprawach. A właśnie pewności siebie bardzo mu brakowało. Zachowywał się w tej chwili jak mały chłopiec, który w nocy zmoczył prześcieradło i rano, po przebudzeniu, nie wie, co ze sobą zrobić. (Zostałem wybrany, jestem wybrańcem, zarobię masę pieniędzy). Wypił do końca herbatę.

— Poproszę o protokół z przesłuchania Friedlandera — starał się nadać swemu głosowi twarde brzmienie.

— Po co panu protokół? — teraz ton Mocka nie był już żartobliwy.

— Pracuje pan w policji od lat i wie pan, że czasem trzeba przesłuchiwanego odpowiednio przydusić. Protokół jest wyretuszowany. Lepiej ja sam powiem panu, jak to było. W końcu to ja go przesłuchiwałem spojrzał w okno i zaczął płynnie zmyślać. — Zapytałem o alibi. Nie miał żadnego. Musiałem go trzepnąć. (Gestapowiec Konrad chyba szybko zmusił go do mówienia. Ma swoje metody). Gdy pytałem o tajemnicze napisy, którymi wypełniał grube bruliony, śmiał się, że to przesłanie dla jego braci, którzy go pomszczą. (Słyszałem, że Konrad tnie ścięgna brzytwą). Musiałem zastosować bardziej zdecydowaną perswazję. Kazałem sprowadzić jego córkę. To poskutkowało. Natychmiast się uspokoił i przyznał do winy. Oto wszystko. (Biedna dziewczyna… Cóż, musiałem oddać ją Piontkowi… Uzależnił ją od morfiny i pakował do łóżek różnych ważnych facetów).

— I uwierzył pan człowiekowi szalonemu — zdumienie rozszerzyło oczy Anwaldta — którego poddał pan takiemu szantażowi?

Mock był szczerze rozbawiony. Przyjął wobec Anwaldta postawę Muhlhausa — dobroduszny dziadek głaszcze po głowie fantazjującego wnuka.

— Mało panu? — na ustach rozwinął się ironiczny uśmiech. — Oto mam szaleńca-epileptyka, który, jak twierdzi lekarz, może cudów dokonywać krótko po ataku. Brak alibi, tajemnicze napisy w brulionach. Jeśliby pan, mając takie dane, dalej szukał mordercy, to nigdy nie ukończyłby pan śledztwa. A może równie dociekliwy był pan w Berlinie i w końcu stary von Grappersdorff zesłał pana na prowincję?

— Panie dyrektorze, czy to wszystko pana naprawdę przekonało?

Mock świadomie powoli dawał upust irytacji. Uwielbiał to uczucie: panować nad falami emocji i móc w każdej chwili je uwolnić.

— Prowadzi pan śledztwo, czy sporządza psychologiczną charakterystykę mojej osoby?! — krzyknął. Źle to jednak rozegrał; Anwaldt wcale się nie wystraszył. Mock nie wiedział, że krzyk na niego nie działa. Za często słyszał go w dzieciństwie.

— Przepraszam — rzekł asystent. — Nie chciałem pana urazić.

— Mój synu — Mock rozparł się wygodnie na krześle, bawił się obrączką, a w myślach budował przenikliwą charakterystykę Anwaldta. — Gdybym miał tak cienką skórę, nie mógłbym już blisko 25 lat pracować w policji. — Od razu się spostrzegł, że Anwaldt udaje pokorę.

Zaintrygowało go to do tego stopnia, że postanowił podjąć tę subtelną grę.

Перейти на страницу:

Похожие книги

100 знаменитых харьковчан
100 знаменитых харьковчан

Дмитрий Багалей и Александр Ахиезер, Николай Барабашов и Василий Каразин, Клавдия Шульженко и Ирина Бугримова, Людмила Гурченко и Любовь Малая, Владимир Крайнев и Антон Макаренко… Что объединяет этих людей — столь разных по роду деятельности, живущих в разные годы и в разных городах? Один факт — они так или иначе связаны с Харьковом.Выстраивать героев этой книги по принципу «кто знаменитее» — просто абсурдно. Главное — они любили и любят свой город и прославили его своими делами. Надеемся, что эти сто биографий помогут читателю почувствовать ритм жизни этого города, узнать больше о его истории, просто понять его. Тем более что в книгу вошли и очерки о харьковчанах, имена которых сейчас на слуху у всех горожан, — об Арсене Авакове, Владимире Шумилкине, Александре Фельдмане. Эти люди создают сегодняшнюю историю Харькова.Как знать, возможно, прочитав эту книгу, кто-то испытает чувство гордости за своих знаменитых земляков и посмотрит на Харьков другими глазами.

Владислав Леонидович Карнацевич

Неотсортированное / Энциклопедии / Словари и Энциклопедии