Chłopak odwrócił głowę, popatrzył na nią przez chwilę, roześmiał się głośno i powiedział:
– Panią mógłbym nawet poprosić o rękę. Ale najpierw poprosiłbym oczywiście o dostęp. Do pani. I tak miałem już iść. Niech się pani czuje jak u siebie. Proszę tylko potem nie zapomnieć mnie wylogować.
Wstał z krzesła, robiąc jej miejsce. Był bardzo chudy i bardzo wysoki.
– Czy potrafi pani sama konfigurować serwery swojej poczty komputerowej? Jeśli nie, to chętnie pani pomogę, zanim pójdę. Uśmiechnęła się i poważnym tonem odparła:
– Potrafię sama zrobić wiele rzeczy
– Tak. To stary, dobry UNIX. Nie dają nam tutaj w korytarzu nic lepszego. Można tu tylko IRC-ować i wysyłać e-maile. Ale dobre i to. Uniwersytet nie ma nawet takiego korytarza jak ten – odpowiedział. -Niech pani mi poda nazwę komputera poczty wychodzącej i przychodzącej. Skonfiguruję to pani. b
Wyciągnęła z torebki mały czarny notes i przedyktowała mu nazwy obu tych komputerów. Jakub miał rację – pomyślała, gdy student wprowadzał dla niej te dane, używając tajemniczych komend. Nazwy serwerów poczty wychodzącej i przychodzącej są jak grupa krwi. Zawsze trzeba mieć to gdzieś zapisane i zawsze przy sobie.
– Już gotowe. Poda teraz tylko pani swoje hasło i odbierze pani swoją pocztę. Z pisaniem sprawa jest trochę bardziej skomplikowana. Spojrzała mu w oczy z wdzięcznością.
– Nie wie pan nawet, co pan dla mnie zrobił. Dziękuję. Jakoś sobie poradzę z tym pisaniem. Z pewnością przypomni mi się.
Gdy tylko student się oddalił, szybko wystukała na klawiaturze swoje hasło dostępu do poczty komputerowej. Jest! Patrzyła, jak e-mail z jego imieniem i nazwiskiem pojawia się na ekranie.
I z czego ona się tak dzisiaj cieszy? Przecież e-maile od Jakuba przychodzą codziennie. Codziennie. Odkąd są w tej „przyjaźni", on pisze codziennie. Nieprzymuszany, nieproszony i nawet często nienagradzany za to jej odpowiedziami. To ją tak porusza. On chyba nawet nie wie, jak bardzo. Te e-maile codziennie rano. Nieraz tylko dwa zdania, a nieraz dwadzieścia stron. Ma już cały folder jego listów. On nazywa je „kartkami", nadaje im numery, datuje je i umiejscawia. Zawsze też poda jakieś słowo kluczowe, takie jak „o zamyśleniu" na przykład, „o genach", „o tęsknocie", „o Twoich włosach" i wiele, wiele innych. Taka słodka perwersja zorganizowanego matematyka. Ale to doskonały system. Jeśli chce na przykład przeczytać jego e-mail, a ostatnio bardzo chce, o słowie kluczowym „miłość", bardzo łatwo go znajduje. Jeśli chce wiedzieć, co pisał 18 czerwca, to też nic prostszego. Tak samo proste, jak przeczytanie tego, co myślał, gdy pisał do niej, będąc w San Diego lub Bostonie.
Ten e-mail tutaj na ekranie – to ją nieco zaskoczyło – nie miał ani daty, ani miejsca, ani żadnego słowa kluczowego. To nie pasuje do Jakuba – pomyślała i zaczęła czytać.
Siedziała wyprostowana na krześle, z dłońmi położonymi na udach. Nie mogła się poruszyć. Stosy chusteczek higienicznych poplamionych rozmazanym makijażem przykrywały zawartość torebki, wysypaną na blat stolika, na którym stał monitor. Sama torebka leżała na podłodze, przygnieciona nogą krzesła, na którym siedziała. Czuła pieczenie oczu i słoność łez spływających na wargi. Słyszała siebie mówiącą:
– Zaraz się podniosę. Za chwilę. Podniosę się z tego krzesła, zbiorę te rzeczy do torebki. Odwrócę się i wyjdę.
Wstała. Przy drzwiach wyjściowych ktoś ją zatrzymał, chwytając za ramię.
– Pani zostawiła torebkę i bałagan przy monitorze. Tak się nie robi. Proszę to natychmiast posprzątać – usłyszała wzburzony głos portierki.
Bez słowa wróciła do monitora. Już było lepiej. Podniosła torebkę z podłogi. Otworzyła ją tak szeroko, jak się dało, podstawiła pod krawędź blatu i zgarnęła wszystko jednym ruchem ze stolika. Zasunęła suwak, przycinając skłębione chusteczki higieniczne. Gdy zmierzała do drzwi wyjściowych, portierka patrzyła na nią jak na naćpaną narkomankę.
Usiadła na schodach przed budynkiem. Przeszkodziła jakiejś parze, całującej się kilka stopni niżej. Spojrzeli na nią przelotnie; chłopak szepnął:
– Patrz, co ta wariatka robi!?
Palce wskazujące obu rąk dwa razy pod obojczyk, potem dwa razy w kierunku rozmówcy. To takie proste…
ON: Po dwóch godzinach czytania ogarnęło go poczucie winy; wydało mu się, że marnotrawi czas. Zdarzało mu się to ostatnio dość często, gdy przez dłuższy czas nie używał komputera. Niesłusznie oczywiście, trudno bowiem nazwać stratą czasu analizę publikacji, na które będzie się powoływało we własnych pracach lub z którymi będzie się polemizowało. Nie wiedział, skąd się to brało, ale miewał od pewnego czasu takie stany. Czyżby pierwsze oznaki uzależnienia od maszyny?