Читаем S@motność w sieci полностью

Postanowił wrócić do referatu, który przygotowywał na konferencję w Genewie. Cieszył się na ten wyjazd. Mieli rewelacyjne dane i chcieli zaprezentować je światu. Wiedział, że decyzja szefa, aby to właśnie on wygłosił wykład w Genewie, była wyróżnieniem.

Projekt był naprawdę wyjątkowy. Od siedmiu lat na jednej z wysepek u zachodniego wybrzeża Irlandii badano genetycznie wszystkich, absolutnie wszystkich jej mieszkańców. Ponieważ była niemal całkowicie odizolowana od świata i tak przybycia, jak i ucieczki zdarzały się nader rzadko, można było mówić o prawie niezaburzonej historii genów na zamkniętym obszarze dla całej populacji. Wyspa była interesująca także z innego powodu: w kryptach dwóch tutejszych kościołów znaleziono sarkofagi z wyjątkowo dobrze zachowanymi zwłokami. Klimat wyspy oraz suchość krypt spowodowały, że trumny w sarkofagach były prawie nienaruszone, a zwłoki uległy samoczynnej mumifikacji. Najstarsze datowano na osiemset lat, najmłodsze – czterysta lat. Materiał genetyczny pobrany z mumii można było porównać z materiałem uzyskanym od żyjących mieszkańców wyspy. Żartował wprawdzie, że uogólnianie czegokolwiek na podstawie badań na Irlandczykach jest bardzo ryzykowne, ale wiedział, że ten projekt jest sensacją w genetyce. To jego program analizował te dane. W Genewie miał przedstawić wyniki pierwszego etapu.

Otworzył zapis ostatniej wersji referatu i zanim usiadł do pisania, poszedł do kuchni piętro niżej, aby przynieść z lodówki zaczętą butelkę kalifornijskiego chardonnay. Wyjął wino i sięgnął do zamrażalnika po kieliszek, który tam umieścił kilka godzin wcześniej. Od jakiegoś czasu pamiętał o tym, żeby trzymać pusty kieliszek w zamrażalniku lodówki. Już dawno odkrył, że mało co smakuje tak dobrze jak zimne chardonnay, najlepiej z Monterey, w skutym lodem kieliszku. Poza tym – to też zastanawiająca ostatnio prawidłowość – naprawdę dobre teksty pisał po winie. A tekst do Genewy musi być wyjątkowo dobry…

Nic dziwnego, że Steinbeck pisał tak dobrze. Wszyscy wiedzą, że pił i do tego mieszkał w Monterey – pomyślał.

Wrócił windą na swoje piętro i wszedł do biura. Instytut był o tej porze już całkowicie opustoszały. W jego biurze, oświetlonym jedynie przez lampę stojącą obok monitora oklejonego żółtymi karteczkami przypominającymi, co powinien, a czego zrobić i tak z pewnością zapomni, słychać było jedynie uspokajający szum wentylatora w jego komputerze. Było przytulnie i dobrze; miał wino, miał komputer i miał pomysł na referat.

Biuro, to też zauważył ostatnio, stawało się powoli czymś więcej niż tylko miejscem pracy. Znosił tutaj wszystko, co inni ludzie z reguły trzymają w domu: książki, radio z odtwarzaczem płyt kompaktowych, kieliszki, żelazko, przyprawy do potraw, komplet ręczników, pled, poduszkę, sportowe buty (na wszelki wypadek, gdyby zechciał biegać w pobliskim parku -jak dotąd nie zechciał), garnitur, dwa krawaty, obrazy, a także doniczki z kwiatami stojące wszędzie, gdzie było jeszcze miejsce niepokryte książkami, notatkami lub dyskietkami. To biuro stawało się jego domem.

Ona też tutaj była obecna, w tym „domu". Gdzie zresztą miała być? To tutaj „zapukała" przecież po raz pierwszy. Tutaj były nawet jej rzeczy! Przysyłała mu je. Co rusz znajdował małe paczuszki w swojej skrzynce pocztowej. Nie trzeba mieć szczoteczki do zębów w łazience, aby czuć obecność kobiety w swoim domu. Można mieć coś zupełnie innego.

Można mieć zielone świece, pachnące, rzeźbione, proste, wysokie i niskie, ale zawsze zielone. Bo przecież on lubi zieleń.

Można mieć książki. W całym biurze leżały książki od niej. Przeczytane przez nią. Z uwagami napisanymi długopisem na marginesie lub bezpośrednio w tekście. Kupowane w dwóch egzemplarzach. Ten przeczytany zawsze dla niego. Ten drugi dla niej. Aby mieć go pod ręką, gdy będą o tym rozmawiać.

Można mieć kartki pocztowe lub widokówki. Z każdego miasta, w którym bywała, a w którym nie miała dostępu do Internetu, wysyłała mu kartki pocztowe. Kiedyś przysłała osiemnaście pocztówek z Krakowa.

Dopiero na 18 zmieściłam to, co powiedziałabym Ci w pierwszej godzinie na ICQ. Brakowało mi tego. Tak bardzo. Niektóre pocztówki się powtarzają. Wybacz. Pani kioskarka miała tylko 12 różnych – pisała.

Można mieć jej stanik. Kiedyś zapytał ją o kolor bielizny, którą ma tego dnia na sobie. To był wieczór. Wypił zbyt dużo wina. Była muzyka. I tak jakoś wyszło. Najpierw zignorowała to pytanie. Po godzinie wróciła do niego. Też za dużo wina. I też muzyka. Jej też chyba tak jakoś wyszło, bo napisała:

Nie umiem opisać Ci tego koloru. Jest na pograniczu oliwkowej zieleni i turkusu. Właśnie zdjęłam stanik i włożyłam do koperty. Sam zobaczysz, jaki to kolor.

Перейти на страницу:

Похожие книги