– Skąd wiedziała? – pomyślała.fffffffffffdddddddddffffffffffffffffffffffffffff
Iwona była jedną z najbardziej atrakcyjnych kobiet, jakie znała. Około trzydziestu lat, długie blond włosy, zawsze nienaganny, delikatny makijaż. Na zmianę obcisłe spodnie, minispódniczki, długie spódnice z rozcięciem do pachwin. Prawie zawsze dekolty. Delikatne dłonie z paznokciami obiecującymi ból, gdyby wbić je w plecy. Piersi. Doskonałe piersi.
Iwona doskonale wiedziała, co myślą i czują ci wszyscy mężowie i narzeczeni czekający na swoje kobiety, spoglądający na nią łapczywie spoza gazet, którymi maskowali swoje prawdziwe zainteresowanie w tym momencie. Ona zresztą też to wiedziała. Kiedyś, to też było lato, przyszła tutaj zupełnie w ciemno, to znaczy bez umówionego wcześniej terminu. Musiała oczywiście czekać. Miała dwie godziny. Dokładnie przyjrzała się ze swojego fotela tym mężczyznom. Z osuniętymi bardzo w dół mózgami obserwowali każdy ruch Iwony, układającej włosy jakiejś starszej kobiecie. Miała tego popołudnia odsłaniający brzuch pasek oliwkowego materiału na piersiach i czarne, opięte tak, że bardziej się nie da, spodnie. Stała boso na podłodze. W tle śpiewał Bryan Adams. Nachylając się nad głową klientki, wypinała pośladki. Na środku pleców, ponad wąskim paskiem czarnych spodni można było dojrzeć czerwono-granatowy tatuaż. Róża, przykryta w połowie spodniami, a w połowie odsłonięta.
Jak ona rozumiała tych mężczyzn! Ten tatuaż też ją fascynował. Ona, gdyby się już odważyła, zrobiłaby go sobie po drugiej stronie pośladka i byłby mniejszy. Ją samą to podniecało. Kiedyś zapytała męża, czy chciałby, aby miała taki mały delikatny tatuaż na pośladku. Widoczny jedynie dla niego. Wyśmiał ją.
– Takie rzeczy przychodzą do głowy tylko pijanym marynarzom – zakończył pogardliwie.
Było jej tak bardzo przykro. Chciała to przecież zrobić dla niego.
– Skąd wiedziałaś, że potrzebuję dzisiaj whisky w kawie? – zapytała, gdy Iwona zabrała się w końcu do jej włosów.
– Wyglądałaś na to. Kazałam małej wlać podwójną porcję. Wlała?
– Nie jestem pewna. Dzisiaj niczego nie jestem pewna. Ale chyba tak, bo działa genialnie.
Iwona schyliła się i zapytała cicho:
– Ktoś potarga ci włosy dzisiaj w nocy, czy mam robić na dłużej?
– Nie potarga, bo jest bardzo daleko i nawet nie wie, że tego chcę. Ale rób tak, jakby miał potargać.
Iwona nie skomentowała w pierwszej chwili tej odpowiedzi. Układała jej włosy, rozmawiały o modzie, zapchanej, mimo urlopów, samochodami Warszawie i o tym, jak dobrze byłoby gdzieś wyjechać, najlepiej na Majorkę.
W pewnym momencie Iwona ni stąd, ni zowąd powiedziała:
– Powiedz mu, że chcesz. I tak już grzeszysz, bo w ogóle chcesz.
Uśmiechnęła się do odbicia Iwony w lustrze.
Po co ludziom psychoterapeuci – pomyślała rozbawiona. – Powinni po prostu częściej chodzić do fryzjera. Nic dziwnego, że tu są zawsze tłumy.
Miała rację w biurze. Fryzjer zawsze pomaga. Wyszła od Iwony około dwudziestej drugiej. Było bardzo ciepło. Whisky, nowa fryzura, gwiazdy na niebie. Czuła błogość. Trudno opowiedzieć błogość w Internecie. To można byłoby mu tylko pokazać – pomyślała.
W drodze do postoju taksówek mijała któryś z wydziałów politechniki. Z oddali, z jednego z gmachów w głębi parku, spoza oklejonego plakatami parkanu dochodziła głośna muzyka. Przeszła dalej. Muzyka ucichła. Postój taksówek mieścił się w małej zatoczce, dokładnie naprzeciwko szerokich, wysokich schodów prowadzących do głównego gmachu politechniki.
Miała właśnie przejść na drugą stronę ulicy, gdy nagle przystanęła. Chwileczkę – pomyślała – przecież ja już tutaj byłam kiedyś! I też był wieczór. Tak, to tutaj! Przecież stąd wysłałam swój pierwszy w życiu e-mail. Z takiego śmiesznego monitora z pokrętłami. Przy komputerze nie było nawet myszy.
– E-mail!!! – prawie wykrzyknęła.
Odwróciła się i biegiem pokonała wysokie schody. Odemknęła z wysiłkiem ciężkie drzwi. Gęsta mgła papierosowego dymu wypełniała szczelnie rozświetlony jarzeniówkami hol. Obłoki dymu w świetle jarzeniówek były momentami niebieskie, a czasami granatowe. Tak, to tutaj. Na pewno tutaj. Tylko tutaj było zawsze tyle dymu – ucieszyła się.
Pod ścianami na długich, wąskich stołach o metalowych nogach stały monitory komputerów, mrugające bielą, zielenią lub bursztynem tła swoich ekranów. Przed każdym siedziała jedna lub kilka osób. Słychać było miarowe uderzanie w klawiaturę i szmer przyciszonych rozmów.
To było zrządzenie losu. Opisze mu tę błogość. Teraz. Gdy ją czuje. Najlepiej jak umie. Rozejrzała się. Wszystkie komputery były zajęte. Ale to nic. Poczeka. Ma czas. Wybrała monitor w końcu holu, zaraz przy szatni. Podeszła i stanęła za plecami młodego mężczyzny o długich włosach. Zapytała najsłodszym – to przeważnie działało – głosem, na jaki mogła się zdobyć:
– Czy gdyby pan tak bardzo, ale tak naprawdę bardzo bardzo chciał sprawdzić, czy jest e-mail do pana i nie miał dostępu do Internetu, bo nie byłby pan studentem, to czy poprosiłby mnie pan, abym panu udostępniła mój dostęp?