Читаем Rzeźnia numer pięć полностью

Gdzieś w ciemności rozlegały się rozpaczliwe jęki. Nie mając żadnego innego planu, Billy powlókł się w ich kierunku. Po drodze zastanawiał się, jaka tragedia sprawiła, że tylu ludzi rozpacza w nocy na dworze.

Billy, nie wiedząc o tym, zbliżał się do latryny. Składała się ona z żerdzi i dwunastu kubłów. Z trzech stron osłaniały ją ścianki z kawałków drewna i blachy z puszek po konserwach. Czwarta strona otwierała się na pokrytą czarną papą ścianę baraku, w którym odbyła się uczta.

Billy szedł wzdłuż ścianki, aż dotarł do miejsca, skąd widać było hasło świeżo wypisane na czarnej ścianie. Słowa wymalowano tą samą różową farbą, która ożywiła dekoracje do Kopciuszka. Billy znajdował się w takim stanie, że słowa te jawiły mu się jako zawieszone w powietrzu lub wypisane na przezroczystej kurtynie, którą zdobiły dodatkowo śliczne srebrne kropeczki. Były to oczywiście łebki gwoździ, którymi przybito papę do ściany. Billy nie pojmował, co utrzymuje tę kurtynę w powietrzu, i wytłumaczył sobie, że ta magiczna kurtyna i przesadne objawy rozpaczy są elementami jakiejś nie znanej mu ceremonii religijnej.

Hasło brzmiało:

Pozostaw to miejsce w takim stanie, w jakim je zastałeś.

Billy zajrzał do latryny. To stamtąd dochodziły jęki. Roiło się tam od Amerykanów ze spuszczonymi spodniami. Przyjęcie powitalne wywarło na nich wstrząsające wrażenie. Kubły były przepełnione, inne poprzewracane.

Siedzący najbliżej Billy’ego Amerykanin jęczał, że wysrał już z siebie wszystko oprócz mózgu. Po chwili dodał:

— O, teraz idzie. — Miał na myśli swój mózg.

To był autor tej książki. To byłem ja.

* * *

Billy cofnął się przed tą wizją piekła. Minął trzech Anglików, którzy z należytej odległości obserwowali tę ekskrementalną orgię. Byli sztywni z obrzydzenia.

— Zapnijcie spodnie! — powiedział jeden z nich Billy’emu.

Billy zapiął spodnie. Przypadkiem trafił do drzwi izby chorych. Wszedł w te drzwi i znalazł się z powrotem w swoim miesiącu miodowym, w drodze z łazienki do łóżka, w którym leżała jego młoda żona.

— Było mi źle bez ciebie — powiedziała Walencja.

— Mnie też — powiedział Billy Pilgrim.

* * *

Billy i Walencja zasnęli przytuleni jak łyżeczki w pudełku i Billy cofnął się w czasie do pociągu, którym jechał w roku 1944 z manewrów w Południowej Karolinie do Ilium na pogrzeb ojca. Nie widział jeszcze Europy ani wojny. Działo się to w czasach, gdy jeździły jeszcze parowozy.

Billy musiał się wielokrotnie przesiadać. Wszystko były to powolne pociągi osobowe. W wagonach unosił się zaduch dymu węglowego, przydziałowego tytoniu i alkoholu oraz pierdnięć ludzi odżywiających się wojennym jedzeniem. Siedzenia były kryte szorstkim materiałem i Billy długo nie mógł zasnąć. Zapadł w twardy sen, gdy do Ilium pozostało zaledwie trzy godziny jazdy. Spał z nogami wyciągniętymi w ruchliwym przejściu do wagonu restauracyjnego.

W Ilium obudził go konduktor. Billy wytoczył się na peron ze swoim workiem i stał tam obok konduktora, wciąż nie mogąc oprzytomnieć.

— Miałeś chyba miły sen, co? — zagadnął go konduktor.

— Tak — odpowiedział Billy.

— Bracie, ale ci stał — powiedział konduktor.

* * *

O trzeciej nad ranem tej nocy, kiedy Billy dostał morfinę, dwaj krzepcy Anglicy przynieśli do izby chorych nowego pacjenta. Pacjent był malutki. Okazało się, że jest to Paul Lazzaro, cętkowany złodziej samochodów z Cicero w stanie Illinois. Przyłapano go na kradzieży papierosów spod poduszki jednego z Anglików. Anglik, na wpół przytomny, znokautował go i złamał mu prawą rękę.

Był to jeden z tych, którzy go przynieśli. Miał płomiennie rudą czuprynę i ani śladu brwi. W przedstawieniu Kopciuszka grał Dobrą Wróżkę. Teraz jedną ręką podtrzymywał swoją połówkę Lazzara, a drugą zamknął za sobą drzwi.

— Waży tyle co kurczak — powiedział.

— Uhum.

Nogi Lazzara trzymał pułkownik, który dał Billy’emu zastrzyk uspokajający. Dobra Wróżka był zły i zawstydzony zarazem.

— Gdybym wiedział, że to taki kurczak — powiedział — nie uderzyłbym go tak mocno.

— Uhum.

Dobra Wróżka nie ukrywał swego obrzydzenia do Amerykanów.

— Słabe toto, śmierdzi, rozczula się nad sobą — banda skomlących, brudnych, pieprzonych złodziejaszków.

— Straszne tatałajstwo — zgodził się pułkownik.

* * *

W tym momencie wszedł niemiecki major. Pozostawał w wielkiej zażyłości z Anglikami. Odwiedzał ich prawie codziennie, grywał z nimi w karty, wygłaszał dla nich odczyty na temat historii Niemiec, grał na fortepianie i udzielał im lekcji konwersacji. Często powtarzał, że oszalałby, gdyby nie ich kulturalne towarzystwo. Jego angielszczyzna była nienaganna.

Перейти на страницу:

Похожие книги

Аччелерандо
Аччелерандо

Сингулярность. Эпоха постгуманизма. Искусственный интеллект превысил возможности человеческого разума. Люди фактически обрели бессмертие, но одновременно биотехнологический прогресс поставил их на грань вымирания. Наноботы копируют себя и развиваются по собственной воле, а контакт с внеземной жизнью неизбежен. Само понятие личности теперь получает совершенно новое значение. В таком мире пытаются выжить разные поколения одного семейного клана. Его основатель когда-то натолкнулся на странный сигнал из далекого космоса и тем самым перевернул всю историю Земли. Его потомки пытаются остановить уничтожение человеческой цивилизации. Ведь что-то разрушает планеты Солнечной системы. Сущность, которая находится за пределами нашего разума и не видит смысла в существовании биологической жизни, какую бы форму та ни приняла.

Чарлз Стросс

Научная Фантастика