Po cichu wszedł Smoljaninow. Usadowił się na stołku sekretarza, opatrzoną ręką niezgrabnie przycisnął arkusz papieru i zaczął coś pisać, przechyliwszy głowę na bok jak gimnazjalista.
- A jakże można pozbawić rewolucjonistów p-poparcia u robotników?
- spytał radca stanu, próbując pojąć, skąd na twarzy Zubcowa wzięły się różowe plamy.
- Bardzo prosto. - Widać było, że Zubcow wyraża wcześniej przemyślane poglądy i nie teoretyzuje, tylko liczy na zainteresowanie swoimi ideami wysokiej instancji z Petersburga. - Ten, który znośnie żyje, nie pójdzie na barykady. Gdyby wszyscy robotnicy mieli - jak w zakładach Timofieja Grigorjewicza Łobastowa - dziewięciogodzinny dzień pracy, porządną zapłatę, bezpłatny szpital i urlop, pan Grin nie miałby czego szukać w Rosji.
- Ale to, jak żyją robotnicy, zależy od fabrykantów - zauważył
Pożarski, z przyjemnością patrząc na młodego człowieka. - Im nie możesz pan rozkazać płacić tyle to a tyle i zakładać bezpłatne szpitale.
- A właśnie po to istnieje państwo. - Zubcow potrząsnął jasnorudą głową. - Właśnie należy nakazać. Dzięki Bogu, mamy monarchię absolutną.
Najbogatszym i rozumnym trzeba wyjaśnić, co przyniesie im korzyść, a potem ustanowić prawo. Odgórnie określić niezmienne warunki najmu robotników. Nie chcesz ich przestrzegać - zamykaj fabrykę. Zapewniam panów, że przy takim biegu spraw car nie będzie miał bardziej oddanych sług niż robotnicy. To uzdrowi całą monarchię!
Pożarski zmrużył czarne oczy.
- Rozumne. Ale trudne do wykonania. Jego cesarska mość ma niewzruszone poglądy na temat porządku społecznego i dobra cesarstwa.
Najjaśniejszy pan uważa, że car to ojciec poddanych, generał - ojciec żołnierzy, a fabrykant - ojciec robotników. Mieszanie się w stosunki między ojcem a synem jest rzeczą niedopuszczalną.
Głos Zubcowa stał się miękki, ostrożny - można się było zorientować, że radca tytularny dochodzi do najważniejszego.
- Dlatego trzeba by, wasza wielmożność, unaocznić zwierzchniej władzy, że robotnicy nie są żadnymi synami fabrykanta, że wszyscy oni, i przemysłowcy, i robotnicy, są w takim samym stopniu dziećmi jego cesarskiej mości. Zamiast czekać, aż rewolucjoniści ostatecznie zorganizują pracowników w niekontrolowaną przez nas masę, dobrze byłoby przejąć inicjatywę. Bronić robotników przed właścicielami fabryk, a czasami nawet nacisnąć na pracodawców. Niech zwykli ludzie powoli przywykną do myśli, że machina państwowa chroni nie chodzące worki pieniędzy, tylko pracujących. Można by nawet zainicjować stworzenie związków zawodowych, a ich działalność skierować nie na obalanie prawa, ale na obronę zgodnych z prawem wartości ekonomicznych. Najwyższy czas już się tym zająć, wasza wielmożność, bo będzie za późno.
- Nie trzeba mnie nazywać wielmożnością. - Pożarski się uśmiechnął. - Dla rozumnych podwładnych jestem po prostu Glebem Gieorgijewiczem, a kiedy poznamy się bliżej, wystarczy samo „Glebie”.
Daleko pan zajdzie, Zubcow. Dla nas mądrzy ludzie z umiejętnością myślenia w skali państwa są na wagę złota.
Twarz Siergieja Witaljewicza zalała lita czerwień, już bez żadnych plam. Fandorin zaś, uważnie patrząc na niego, spytał:
- A pan przyszedł tutaj do dyrekcji specjalnie po to, by podzielić się z Glebem Gieorgijewiczem swoimi poglądami na ruch robotniczy? Właśnie dzisiaj, kiedy dzieją się takie rzeczy?
Zubcow zmieszał się jak przyłapany na gorącym uczynku.
- Rozumie się, że Siergiej Witaljewicz przyszedł tutaj nie po to, aby teoretyzować - rzekł Pożarski, spokojnie patrząc na referenta. - To znaczy: teoretyzować także, ale nie tylko. Jak rozumiem, panie Zubcow, ma pan dla mnie jakieś ważne informacje, ale najpierw zdecydował się pan sprawdzić, czy z grubsza podzielam pańskie poglądy. Podzielam. Całkowicie i w pełni. Okażę wszelką możliwą pomoc i nie skrzywdzę pana. Mówiłem przecież: u nas w resorcie mądrzy ludzie są na wagę złota. A teraz zechce pan powiedzieć, co tam pan ma.
Radca tytularny przełknął ślinę i zaczął mówić, ale już nie tak jak uprzednio, swobodnie i płynnie, lecz z trudem, bardzo się denerwując i pomagając sobie rękoma.
- Ja... Ja, panowie, nie chciałbym, żebyście uznali mnie za dwulicowego i... za donosiciela. Zresztą, jakie to donosicielstwo... No dobrze, za karierowicza bez zasad... Ja wyłącznie dla dobra sprawy...
- My z Erastem Pietrowiczem ani na jotę w to nie powątpiewamy -
przerwał mu niecierpliwie książę w pół słowa. - I wystarczy wstępów, Zubcow, do rzeczy. Jakie to są intrygi, Burlajewa czy Mylnikowa?
- Burlajewa. I nie intrygi. Przygotował operację...
- Jaką operację?! - krzyknął Pożarski, a Fandorin się zachmurzył.