ciemnofiołkowe, „matka” - malinowe. Nawet litery alfabetu miały swoje kolory: „A” -purpurowy, „B” - cytrynowy, „W” - bladożółty. Grin nie próbował dojść, dlaczego dźwięki i sens pojęć, zjawisk lub sam konkretny człowiek mają dla niego takie, a nie inne ubarwienie - po prostu trafiało ono do jego jaźni, a świadomość rzadko się myliła. W każdym razie w ocenie ludzi. Według skali, która od zawsze była częścią jego duszy, każdy kolor miał jeszcze swoje dodatkowe, sekretne znaczenie. Niebieski oznaczał wątpliwość i niepewność, biały - radość, czerwony - żal. Dlatego rosyjska flaga narodowa wydawała się mu ekstrawagancka: znajdują się tam równocześnie żal i radość, przy czym obie jakieś takie niepewne. Jeśli nowy znajomy miał niebieskawą aurę, Grin nie okazywał mu z miejsca braku zaufania, ale przyglądał się, obserwował takiego człowieka ze specjalną uwagą. I jeszcze jedno: ze wszystkiego, co istnieje, jedynie ludzie posiadają właściwość metamorfozy barwy - wraz z upływem czasu mogą zmieniać swój kolor - zależy to od ich postępków, wpływu otoczenia czy wieku.
Grin kiedyś był lazurowy - subtelny, ciepły, nieokreślony. Potem, kiedy zdecydował się zmienić, lazur zaczął znikać, z wolna wypierany przez surową, jasnopopielatą szarość. Z czasem niebieskie tony odeszły gdzieś w głąb, stały się ledwie odcieniami, a Grin był już jasnoszary.
Jak damasceńska stal - tak samo twardy, giętki, zimny i odporny na rdzę.
Transformacja rozpoczęła się, kiedy miał szesnaście lat.
Wcześniej był najzwyklejszym gimnazjalistą - rysował akwarelami pejzaże, deklamował wiersze Niekrasowa i Lermontowa, zakochiwał się. Oczywiście już wtedy wyróżniał się wśród rówieśników - choćby tylko tym, że wszyscy pozostali byli Rosjanami, a on nie. W klasie go nie prześladowano, nie przezywano Żydem, ponieważ wyczuwano w przyszłym człowieku ze stali koncentrację i cichą, nierzucającą się w oczy siłę. Przyjaciół jednakowoż nie miał, i nie mógł mieć. Inni uczniowie gimnazjum chodzili na wagary, w ramach protestów opuszczali niektóre lekcje i spisywali ze ściągawek, a Grin musiał uczyć się na same piątki i zachowywać jak najprzykładniej, ponieważ w przeciwnym razie zostałby skreślony z listy uczniów, a tego ojciec by nie przeżył.
Lazurowy młodzian najprawdopodobniej ukończyłby wzorowo gimnazjum i stał się najpierw studentem uniwersytetu, a potem lekarzem lub - kto wie - artystą, gdyby nagle generał-gubernator Czirkow nie doszedł do wniosku, że w mieście rozpleniło się zbyt wielu żydów, i nie kazał
odesłać z powrotem nieposiadających zezwolenia na kwaterunek aptekarzy, dentystów i handlarzy. Ojciec Grina był aptekarzem i w rezultacie rozporządzenia Czirkowa znalazł się razem z rodziną w malutkim miasteczku na południu, skąd wyjechał przed wielu laty, żeby zdobyć nobilitujący zawód.
Charakter Grin miał taki, że na każdą złośliwą, tępą niesprawiedliwość reagował szczerym niezrozumieniem, które przechodząc przez stadium ostrego fizycznego cierpienia i palącego gniewu, przeistaczało się w nieokiełznane pragnienie odwetu. Dokuczliwych, niepojętych krzywd było wokół tak wiele... Już wcześniej chęć zemsty nieraz męczyła podrostka, lecz potrafił udawać przed sobą, że są rzeczy ważniejsze; starał się więc nie zawieść nadziei ojca, opanować pożyteczne rzemiosło, zrozumieć i odkryć w sobie to, co człowiek może dać światu.
Ale teraz, kiedy dosięgła go głupia złośliwość i jak groźnie dysząca lokomotywa zmiotła z nasypu, dalsze sprzeciwianie się głosowi natury, żądającemu działania, stało się już niemożliwe.
Przez cały ten rok Grina pozostawiono samemu sobie. Sądzono, że przygotowuje się eksternistycznie do końcowych egzaminów gimnazjalnych.
Rzeczywiście podówczas dużo czytał - Gibbona, Locke’a, Milla, Guizota.
Chciał zrozumieć, dlaczego ludzie dręczą siebie nawzajem, skąd bierze się niesprawiedliwość i jak jej uniknąć. Nie znalazł w książkach bezpośredniej odpowiedzi, ale, jeśli dobrze się zastanowić, można ją było wyczytać między wierszami.
Żeby społeczeństwo nie zgniło, nie porosło pleśnią, co jakiś czas potrzebuje wstrząsu, któremu na imię - rewolucja. Przodujące narody to te, które już przeszły tę bolesną, ale konieczną operację. Im wcześniej, tym lepiej. Klasa, zbyt długo znajdująca się na szczycie hierarchii, martwieje jak zrogowaciała skóra. Zatykają się pory kraju, w społeczeństwie narasta marazm, prowadzący do bezmyślności i upadku.
Państwo murszeje jak dawno nieremontowany dom. Jeśli proces rozpadu zaszedł zbyt daleko, nie ma sensu podpierać i łatać walącego się budynku.
Trzeba go spalić, a na pogorzelisku wznieść nowe siedlisko, mocne i jasne. Ponieważ pożary same z siebie nie wybuchają, potrzebni są ludzie, którzy zechcą odegrać rolę zapałki i wzniecić wielki ogień. Na samą myśl o tym zatykało mu dech w piersi. Grin zgadzał się na rolę takiej zapałki, gotów był spłonąć, ale rozumiał też, że same chęci to jeszcze za mało.
Potrzebna była stalowa wola, siła herosa, nieskalana czystość.