- Dobrze - rzekł wciąż tym samym łagodnym głosem Erast Pietrowicz. - Pana sztabsrotmistrza przesłucham później, kiedy dojdzie do siebie. A teraz zaczniemy od pozostałych. Niech nam zwolnią g-gabinet naczelnika stacji. Panów Swierczyńskiego i Burlajewa proszę o obecność przy przesłuchaniu. Potem pojadę zrelacjonować raport jego jaśniewielmożności.
- Szacowny panie radco, a co zrobić z nieboszczykiem? - spytał
nieśmiało kierownik pociągu, trzymając się w odległości podkreślającej szacunek. - Taka ważna osobistość... Gdzie go umieścić?
- Jak to gdzie? - zdziwił się radca stanu. - Zaraz przybędzie a-ambulans i zabierze go do kostnicy, na sekcję.
- ...następnie oficer przyboczny Modzelewski, który pierwszy oprzytomniał, pobiegł na stację Klin, dworzec pasażerski, i wysłał
szyfrogram do Departamentu P-policji. - Obszerny raport Fandorina zbliżał
się do końca. - Cylinder, makintosz i kindżał oddano do badania laboratoryjnego. Chrapow w kostnicy. Von Seidlitzowi zrobiono zastrzyk uspokajający.
W pokoju zapadła cisza, tylko zegar tykał i drżały szyby pod uderzeniami porywistego lutowego wiatru. Generał-gubernator starej stolicy, książę Władimir Andriejewicz Dołgoruki, ze skupieniem poruszał
pomarszczonymi wargami, pociągnął się za długi, farbowany wąs i podrapał
za uchem, co zsunęło kasztanową peruczkę ciut na bok. Nieczęsto zdarzało się Erastowi Pietrowiczowi widzieć wszechwładnego gospodarza Moskwy tak skonsternowanego.
- Petersburska kamaryla nigdy mi tego nie wybaczy - rzekł z przygnębieniem jaśniewielmożny. - Co z tego, że ten diabelski Chrapow, niech mu ziemia lekką będzie, jednak do Moskwy nie dojechał?! Klin leży przecież w moskiewskiej guberni... Jak tam, Eraście Pietrowiczu, czy już pan zakończył?
Radca stanu tylko westchnął w odpowiedzi.
Wtedy książę odwrócił się do czekającego przy drzwiach służącego w liberii, ze srebrną tacą w rękach. Na niej stały jakieś flaszeczki, szklane ampułki i miseczka pastylek eukaliptusowych przeciw kaszlowi.
Sługa nazywał się Froł Grigorjewicz Wiediszczew i pełnił skromną funkcję kamerdynera, ale książę nie miał bardziej oddanego i doświadczonego doradcy od tego wysuszonego starca o łysej czaszce, z ogromnymi bakenbardami i w okularach o grubych szkłach w złotej oprawie.
W przestronnym gabinecie nie było nikogo więcej - tylko oni trzej.
- Co, Frołuszka - indagował drżącym głosem Dołgoruki - czas już na śmietnik? Tak bez honorów, bez podziękowań. Ze skandalem...
- Władimirze Andrieiczu - odrzekł płaczliwym głosem kamerdyner. -
A do diabła z tą służbą na urzędzie! Już, dzięki Bogu, odsłużył pan swoje, przecież zaczął się dziewiąty dziesiątek... Niech pan się tak nie dręczy. Jeśli car nie doceni, to moskwianie nie pożałują gospodarzowi dobrego słowa. To nie żarty, opiekował się pan nimi dwadzieścia pięć latek, po nocach nie dosypiał. Pojedziemy do Nicei, na słoneczko.
Będziemy siedzieć w altance, wspominać dawne czasy, czego nam więcej trzeba w naszym wieku...?
Książę uśmiechnął się smutno.
- Nie potrafię, Froła, sam wiesz. Bez służby umrę, w pół roku zwiędnę. Jeśli jeszcze we mnie rześki duch, to tylko Moskwie go zawdzięczam. Gdyby chociaż wygnali za jakąś sprawę, a nie tak, za nic...
U mnie w mieście wszystko w absolutnym porządku. Wstyd...
W rękach Wiediszczewa zadrżała taca, po policzkach obficie popłynęły ślozy.
- Bóg miłościw, ojczulku, może tym razem się uda. Czego już nie przeszliśmy, a przecież Pan zachował. Erast Pietrowicz odszuka złoczyńcę, który zarżnął generała, a wtedy i monarcha złagodnieje.
- Nie złagodnieje - ponuro ciągnął Dołgoruki. - To problem bezpieczeństwa państwa. Kiedy władza się boi, wtedy nikomu nie wybacza.
Trzeba wszystkim napędzić strachu, szczególnie swoim. Żeby dobrze się rozglądali, żeby jej, władzy, bardziej się bali niż spiskowców. Na moim terytorium to się stało, dlatego ja będę odpowiadał. Proszę tylko Boga o jedno: aby znaleźć przestępcę jak najrychlej, własnymi siłami. Choćby odejść bez sromu. Dobrze służyłem i dobrze chcę zakończyć. - Z nadzieją popatrzył na urzędnika do specjalnych poruczeń. - A więc, Eraście Pietrowiczu, potrafi pan tę „GieBe” odszukać?
Fandorin odczekał z odpowiedzią i rzekł po cichu, niepewnie:
- Zna mnie pan, Władimirze Andriejewiczu, ja cz-czczych obietnic składać nie lubię. Przecież nawet nie wiemy, czy zabójca skierował się do Moskwy, czy do Petersburga... W końcu działaniami Grupy Bojowej komenderują właśnie z Pitra.
- Tak, tak, prawda. - Książę ze smutkiem pokiwał głową. - Co to ja... rzeczywiście. Toż cały Korpus Żandarmerii ramię w ramię z departamentem wyłowić ich nie może, a ja wam... Rosja jest wielka, przestępcy mogą skryć się gdziekolwiek... Wybaczcie mi, staremu. Wie pan, że tonący brzytwy się chwyta. Jednak już nieraz pan mnie ratował z różnych fatalnych opresji...
Radca stanu chrząknął, trochę urażony porównaniem z brzytwą, i rzekł zagadkowym tonem:
- A jednak...
- Co za „a jednak”? - ocknął się Wiediszczew. Odstawił tacę, szybciutko otarł wielką chusteczką zapłakaną twarz, podreptał do urzędnika. - Czyżby był jakiś haczyk?