Różne rzeczy mówiono o generale. Jedni wychwalali go jako niesłychanego śmiałka, rycerza bez zmazy i lęku, nazywali drugim Suworowem, a nawet Bonapartem, inni, przeciwnie – pozerem i człowiekiem nadmiernej ambicji. Gazety pisały o tym, jak Sobolew w pojedynkę bronił się przed całą ordą Turkmenów, odniósł siedem ran, ale się nie cofnął; jak z małym oddziałem przebrnął przez pustynię i rozgromił dziesięciokroć liczniejsze zastępy groźnego Abdurachman-beka. Niektórzy znajomi Warii powtarzali jednak wieści całkiem innego rodzaju – o rozstrzelaniu zakładników i jeszcze coś o przywłaszczeniu skarbu chana Kokandu.
Patrząc w jasne oczy pięknego generała, Waria zrozumiała: z tymi siedmioma ranami i Abdurachman-bekiem to czysta prawda, a z zakładnikami i skarbem chana – potwarz, wymysły zawistników.
Tym bardziej że Sobolew znowu zaczął się Warii przypatrywać i teraz dostrzegł w niej mimo wszystko coś interesującego.
– Ale jakież to wiatry, droga pani, przywiały panią tutaj, gdzie leje się krew? I to w takim stroju? Intryguje mnie to.
Waria wymieniła nazwisko i krótko opowiedziała o swoich przygodach, czując instynktownie, że jej Sobolew nie wyda i nie odstawi pod eskortą do Bukaresztu.
– Zazdroszczę pani narzeczonemu, Warwaro Andriejówno – rzekł generał, pieszcząc ją wzrokiem. – Nietuzinkowa z pani dziewczyna. Pozwoli pani wszakże, że przedstawię jej swoich towarzyszy. Zna już pani, jak sądzę, mister McLaughlina, a to mój adiutant, Sierioża Bierieszczagin, brat owego znanego malarza. – Chudy, miło wyglądający młodzieniec w kozackiej czerkiesce ukłonił się Warii z zawstydzoną miną. – Sam zresztą jest znakomitym rysownikiem. Nad Dunajem w czasie zwiadu tak przedstawił tureckie pozycje, że oczu nie można było oderwać. A gdzie jest d’Evrait? Hejże, d’Evrait, pozwól pan tutaj, przedstawię pana interesującej damie.
Waria z ciekawością patrzyła na Francuza, który podjechał ostatni, z opaską „Korespondent nr 32” na rękawie. Był niebywale przystojny, w swoim rodzaju wcale nie brzydszy od Sobolewa: nos cienki, z garbkiem, podkręcone jasne wąsy i rudawa hiszpańska bródka, rozumne szare oczy, w których, nawiasem mówiąc, czytało się złość.
– Ci łajdacy to zakała armii tureckiej! – wykrzyknął zapalczywie po francusku. – Potrafią tylko wyrzynać spokojnych mieszkańców, a jak zaczyna się walka – od razu w krzaki. Na miejscu Kerim-paszy wszystkich bym rozbroił i powywieszał!
– Niech się pan uspokoi, dzielny
Waria zarumieniła się i rzuciła na Irlandczyka spojrzenie pełne złości, ale ten tylko dobrodusznie się roześmiał. Za to d’Evrait zachował się, jak przystało na prawdziwego Francuza: zsiadł z konia i złożył ukłon.
– Charles d’Evrait, do pani usług, mademoiselle.
– Warwara Suworow – powiedziała przyjaźnie. – Cieszę się, że pana poznałam. I dzięki wam wszystkim, panowie. Zjawiliście się w samą porę.
– Pozwoli pan, że spytam też o pańskie nazwisko – powiedział d’Evrait, z uwagą spojrzawszy na Fandorina.
– Erast Fandorin – odrzekł wolontariusz, nie patrząc zresztą na Francuza, tylko na Sobolewa. – Walczyłem w Serbii, a teraz udaję się do sztabu g-głównego z ważną informacją.
Generał obejrzał Fandorina od stóp do głów.
– Chyba musiał się pan nacierpieć? – zapytał z szacunkiem. – Co pan robił przed wojną?
Z pewnym wahaniem Erast Pietrowicz odparł:
– Pracowałem w ministerstwie spraw zagranicznych. Radca tytularny.
Tego się nie spodziewała. Dyplomata? Prawdę mówiąc, nowe przeżycia trochę osłabiły niemałe (cóż tu kryć!) wrażenie, jakie zrobił na Warii małomówny towarzysz podróży, ale teraz znowu się nim zainteresowała. Dyplomata, który idzie na wojnę jako ochotnik – to, trzeba przyznać, nieczęsto się zdarza. Nie, zdecydowanie wszyscy trzej byli niezwykle przystojni, każdy na swój sposób: i Fandorin, i Sobolew, i d’Evrait.
– Jaka to informacja? – nachmurzył się Sobolew.
Fandorin zawahał się, wyraźnie nie chcąc odpowiadać.
– Niechże pan skończy z tajemnicami dworu madryckiego – ofuknął go generał. – W końcu to nieuprzejme w stosunku do wybawców.
Wolontariusz mimo wszystko ściszył głos, toteż korespondenci nadstawili uszu.
– Przedzieram się z Widynia, p-panie generale. Osman-pasza przed trzema dniami ruszył z korpusem w kierunku P-plewny.
– Jaki znowu Osman? Jaka Plewna?
– Osman Nuri-pasza to najlepszy dowódca w armii tureckiej, pogromca Serbów. Ma ledwie czterdzieści pięć lat, a jest już
Sobolew klepnął się dłonią po kolanie; jego koń nerwowo przestąpił z nogi na nogę.