— Och, wejdź! Myślałem, że to Sara. Była tu przed chwilą i siedziała prawie kwadrans. Wygląda na bardzo zmęczoną tym londyńskim sezonem. Była tak roztargniona, że też zapukała. A potem zajrzał Hastings i zrobił to samo. — Drummond wstał od dużego, zarzuconego papierami stołu. — Zapomniałem ci powiedzieć, że do tego pokoju się nie puka. Bo po co? Nikt tu nie wchodzi bez potrzeby. W ten sposób oszczędza się hałasu i mówienia przy pracy. Ściany też są wyłożone korkiem. Starzeję się widocznie.
Wstał i osuszył ciężkim marmurowym przyciskiem kartkę, na której widniały szeregi niezrozumiałych dla Alexa znaków.
— Mój Boże — powiedział Joe. — A cóż to za hieroglify!
— Mógłbym ci to wszystko wytłumaczyć prostymi słowami, bez używania tych znaków, ale i tak na nic by ci się ta wiedza nie przydała. — Sięgnął do kieszeni po klucz i otworzył nim drzwi w przeciwległej ścianie. — Tu jest nasze laboratorium! — roześmiał się. — A oto jego najważniejszy sprzęt! — Zapalił światło. Alex dostrzegł wielki biały pokój o zakratowanych oknach. Stało w nim kilka stołów i oszklonych szaf, a w nich najrozmaitsze naczynia pełne płynów i proszków. Na stołach porozstawiane były dziwacznie wyglądające przyrządy, których znaczenia nawet się nie domyślał. Na ścianie wisiała czarna tablica rozdzielcza, pokryta różnokolorowymi lampkami. Biegły ku niej przewody, kończące się bądź przy stołach, bądź uchodzące w ścianę.
— Tak więc wygląda nowoczesna alchemia — westchnął. — Myślę, że kiedyś było łatwiej pojąć te wszystkie prawdy?
— Skądże. Nic się nie zmieniło. Ciągle wszystko polega na tym, że szuka się kamienia filozoficznego, tylko że w każdym stuleciu jest on inny. Ale zobacz to! — Z dumą wskazał jedyną nie oszkloną szafę. Wymalowana była na niej wielka trupia, przeraźliwie uśmiechnięta czaszka, zaopatrzona przepisowo u spodu w skrzyżowane piszczele. Pod nimi biegł piękny gotycki napis, czerwonymi jak krew literami: „UWAGA! OTWARCIE GROZI ŚMIERCIĄ!” Ian otworzył ją i wewnątrz ukazał się rząd wędek, stojących równo jak karabiny na stoisku. Po wewnętrznej stronie drzwi szafy przyczepione były przezroczyste pudełka, pełne różnobarwnych sztucznych much i najrozmaitszych haków, od maleńkich pojedynczych, do potrójnych ogromnych, w kształcie kotwic.
— No! — Alex kiwnął głowa. — Wystarczy dla dwóch. Czy wiesz już, o której możemy jutro wyruszyć?
— Myślę, że o siódmej, jeżeli nie zaśpisz.
— Za nic w świecie, ale na wszelki wypadek obudź mnie, kiedy wstaniesz.
— Dobrze! — Ian zamknął szafę. — Muszę potem przejrzeć jeszcze haki i dopasować do nich linki, żeby nie mieć roboty w łodzi. A teraz do pracy!
— Ja też popracuję trochę — mruknął Alex. — Zdaje się, że moje najnowsze, genialne arcydzieło powstanie tu, pod twoim dachem.
— Wieki o tym będą pamiętały! — uśmiechnął się Drummond. Przeszli do gabinetu. Alex podszedł do drzwi i odwrócił się.
— Pamiętaj, obudź mnie od razu, kiedy tylko przetrzesz oczy!
Stojąc z ręką na klamce, dostrzegł w rogu pokoju wielką, trochę staroświecką kasę ogniotrwałą o uchylonych grubych drzwiczkach.
— Na pewno nie zapomnę!
— Dobranoc!
— Dobranoc!
Zamknął za sobą drzwi gabinetu i ruszył na górę.
Otworzywszy drzwi swego pokoju, zapalił światło. Maszyna stała na stoliku, zapraszająco szczerząc klawisze. Alex zdjął marynarkę, krawat i buty. Sięgnął pod łóżko po nocne pantofle i narzucił na koszulę flanelowy szlafrok. Kiedy siadał za stołem, zegar uderzył dwa razy. Pół do jedenastej.
Joe przesunął wiersz i pod słowami Rozdział pierwszy napisał: Przed uniesieniem kurtyny, a potem znowu przesunął wiersz i rozpoczął: „Tego dnia Joe Alex ukończył trzydzieści pięć lat...”
Pisał około dwudziestu minut, gdy ktoś zapukał do drzwi. Joe ogarnął poły szlafroka i wstał. Spojrzał na zegar. Brakowało dziesięciu minut do jedenastej.
— Proszę!
Drzwi uchyliły się lekko.
— Bardzo przepraszam... — powiedziała półgłosem Lucy Sparrow — ale usłyszałam, że pan pisze na maszynie...
— Proszę, niech pani wejdzie.
— Nie, nie. — Jestem w szlafroku. Czy mógłby mi pan pożyczyć kilka kartek papieru maszynowego? Muszę napisać list, a mam unieruchomioną rękę, więc spróbuję wystukać jednym palcem.
— Ależ oczywiście! — Wziął ze stołu kilkanaście kartek i podał jej przez próg. Lucy ubrana była w długi błękitny szlafrok, wspaniale kontrastujący z jej jasnymi włosami.
— Dziękuję i przepraszam. Dobranoc. — Cicho zamknęła drzwi.