Читаем My полностью

Nie dałem jej skończyć, pospiesznie wepchnąłem za próg —byliśmy w środku, w westybulu. Nad stolikiem kontroli —znajome, podrygujące nerwowo obwisłe policzki: wokoło —zbita gromadka numerów —jakiś spór, głowy przewieszone przez poręczę pierwszego piętra —kolejno zbiegają na dół. Ale to —potem, potem… A teraz —byle szybciej —zaciągnąłem O w przeciwległy kąt, usiadłem tyłem do ściany (tam, za ścianą, widziałem: po trotuarze w tę i z powrotem sunął ciemny, wielkogłowy cień), wyciągnąłem notes.

O —w swoim fotelu powoli zapadała się —jakby pod junifą ulatniało się, topniało ciało —i tylko puste ubranie i puste —wyciągające w niebieską pustkę —oczy. Ze zmęczeniem:

— Po co wyście mnie tutaj? Oszukaliście mnie?

— Nie… Ciszej! Spójrzcie tam: widzicie —za ścianą?

— Tak. Cień.

— On —cały czas za mną… Nie mogę. Rozumiecie —nie wolno mi. Zaraz napiszę dwa słowa —weźmiecie i załatwicie sama. Wiem: on tu zostanie.

Pod junifą —znowu poruszyło się pełne ciało, zaokrąglił się brzuch, na policzkach —ledwie dostrzegalny brzask, jutrzenka.

Wsunąłem karteczkę w jej zimne palce, mocno ścisnąłem rękę, ostatni raz zaczerpnąłem oczami z jej niebieskich oczu.

— Żegnajcie! Może jeszcze kiedyś…

Cofnęła rękę. Pochylona odeszła powoli —dwa kroki —szybko się odwróciła —i znowu przy mnie. Wargi się poruszają —oczami, wargami —cała —jedno, tylko jedno i to samo, jakieś słowo do mnie —i jaki nie do zniesienia uśmiech, jaki ból…

A potem zgięta, złamana ludzka drzazga w drzwiach —drobny cień za ścianą —nie oglądając się, szybko —coraz szybciej…

Podszedłem do stolika Ю. Nerwowo, z irytacją wzdymając skrzela powiedziała do mnie:

— Macie pojęcie —wszyscy jakby powariowali! Ten tam przysięga, że na własne oczy widział koło Domu Starożytności jakiegoś człowieka —goły i cały obrośnięty sierścią…

Ze zbitej, najeżonej głowami gromadki —głos:

— Tak! I jeszcze raz powtarzam: widziałem, tak!

— No, jak wam się to podoba? Co za brednie!

I te jej „brednie” —takie pewne siebie, sztywne, że sam sobie zadałem pytanie: Czy to rzeczywiście nie brednie — wszystko to, co dzieje się ze mną i wokół mnie w ostatnich czasach?

Rzuciłem jednak okiem na własne włochate ręce —przypomniało mi się: I ty masz pewnie parę kropel leśnej krwi… Może właśnie dlatego…

Nie: na szczęście —nie brednie. Nie: na nieszczęście —nie brednie.

<p>Notatka 33</p>Konspekt:TO BEZ KONSPEKTUJAK LECIOSTATNIE

Ten dzień —nadszedł.

Prędzej gazetę —może tam. Czytam oczami (właśnie tak: moje oczy teraz —jak pióro, jak suwak, który trzyma się, czuje w ręku —to coś obcego, to narzędzie).

Tam —wielkimi literami, na całą pierwszą stronę:

Wrogowie szczęścia nie śpią. Nasze szczęście jest w naszych rękach: zatrzymajcie je! W dniu jutrzejszym odwołuje się wszelkie prace —wszystkie numery obowiązane są stawić się na Operację. Numery, które nie dopełnią obowiązku stawienia —podlegają karze w Maszynie Dobroczyńcy.

Jutro! Czy może jeszcze być —czy będzie jakiekolwiek jutro?

Prawem codziennej bezwładności sięgnąłem ręką (narzędzie) na półkę z książkami —dołączyłem dzisiejszą „Gazetę” do reszty pod okładkę zdobioną złotem. I jednocześnie:

Po co? Czy nie wszystko jedno? Przecież tutaj, do tego pokoju —już nigdy więcej, nigdy…

Gazeta z rąk —na ziemię. A sam stoję, rozglądam się wokoło po całym, całym pokoju, pospiesznie chwytam na drogę —gorączkowo upycham w niewidzialnej walizce wszystko, co żal mi tu zostawić. Biurko. Książki. Fotel. W fotelu siedziała wtedy I —a ja na dole, na ziemi… Łóżko…

Potem chwilę jedną, drugą —idiotycznie czekam na jakiś cud, może —zadzwoni telefon, może ona powie, żeby…

Nie. Nie ma cudu…

Odchodzę —w nieznane. To moje ostatnie słowa. Żegnajcie —nieznani, ukochani, z którymi przeżyłem tyle stronic, którym ja, chory na duszę —ukazałem siebie bez reszty, do ostatniej śrubki startej na proch, do ostatniej pękniętej sprężynki… Odchodzę.

<p>Notatka 34</p>Konspekt:WYZWOLEŃCYSŁONECZNA NOCRADIO-WALKIRIA

O, gdybym rzeczywiście roztrzaskał w drobny mak i siebie, i innych, gdybym rzeczywiście —razem z nią —znalazł się gdzieś za Murem, miedzy bestiami szczerzącymi żółte kły, gdybym rzeczywiście już nigdy tu nie wrócił. Byłoby tysiąc —milion razy łatwiej. A teraz —co? Pójść i udusić tę — — Ale czy to co pomoże?

Nie, nie nie D-503, weź się w garść! Skonstruuj sobie mocną oś logiczną —ze wszystkich sił napieraj na dźwignię, choćby niedługo miało być tego napierania —i jak starożytny niewolnik obracaj żarna sylogizmów —aż zanotujesz, aż przemyślisz wszystko, co zaszło…

Перейти на страницу:

Похожие книги

Абсолютное оружие
Абсолютное оружие

 Те, кто помнит прежние времена, знают, что самой редкой книжкой в знаменитой «мировской» серии «Зарубежная фантастика» был сборник Роберта Шекли «Паломничество на Землю». За книгой охотились, платили спекулянтам немыслимые деньги, гордились обладанием ею, а неудачники, которых сборник обошел стороной, завидовали счастливцам. Одни считают, что дело в небольшом тираже, другие — что книга была изъята по цензурным причинам, но, думается, правда не в этом. Откройте издание 1966 года наугад на любой странице, и вас затянет водоворот фантазии, где весело, где ни тени скуки, где мудрость не рядится в строгую судейскую мантию, а хитрость, глупость и прочие житейские сорняки всегда остаются с носом. В этом весь Шекли — мудрый, светлый, веселый мастер, который и рассмешит, и подскажет самый простой ответ на любой из самых трудных вопросов, которые задает нам жизнь.

Александр Алексеевич Зиборов , Гарри Гаррисон , Илья Деревянко , Юрий Валерьевич Ершов , Юрий Ершов

Фантастика / Боевик / Детективы / Самиздат, сетевая литература / Социально-психологическая фантастика