Okazało się, że przez trzysta lat Intruzi rzeczywiście zmienili się pod względem fizycznym i że zdecydowanie wolą przebywać w zerowej grawitacji, ale ich wyposażone w hydrauliczne wspomaganie szkielety zewnętrzne znakomicie pełniły swoją funkcję, w związku z czym kilka dni później we wszystkich miastach Południowej Bressii zaroiło się od ubranych nieodmiennie na czarno, długonogich i długorękich postaci, na pierwszy rzut oka przypominających olbrzymie pająki.
Dziewiętnastego dnia inwazji zlikwidowano ostatni punkt zorganizowanego oporu. Równocześnie padło Buckminster, stolica planety. Ostatnia wiadomość przekazywana przez komunikator na Pierwszą Tau Ceti została przerwana w pół słowa równo godzinę po tym, jak oddziały Intruzów wmaszerowały do miasta.
Dwadzieścia dziewięć tygodni standardowych później pułkownik Kassad zjawił się w pobliżu podbitej planety wraz z całą Pierwszą Flotą Armii/kosmos. Trzydzieści jednostek klasy omega, stanowiących eskortę samotnego okrętu z transmiterem na pokładzie, weszło z ogromną prędkością w system słoneczny. Po trzech godzinach transmiter zaczął działać, po dziesięciu wokół Bressii krążyło już czterysta bojowych jednostek Armii, a po dwudziestu jeden rozpoczęło się kontruderzenie.
Tak wyglądał początek Bitwy o Bressię. Jednak we wspomnieniach Kassada najlepiej zachowały się nie suche dane i fakty, lecz okrutne piękno walki. Po raz pierwszy w historii użyto w warunkach bojowych transmiterów do przesłania więcej niż jednej dywizji, w związku z czym nie obyło się bez problemów. Kassad wszedł w bramę transmitera materii w odległości pięciu minut świetlnych od planety i natychmiast runął twarzą w błoto, gdyż prom desantowy, na którego pokładzie znajdowała się końcówka transmitera, wylądował na stromym zboczu, gdzie śliska glina zmieszała się z krwią żołnierzy, którzy zjawili się tu wcześniej. Kassad leżał w błotnistej kąpieli, spoglądając na otaczające go szaleństwo. Dziesięć spośród siedemnastu promów desantowych płonęło jak pochodnie, a pola siłowe pozostałych siedmiu z najwyższym trudem wytrzymywały ulewę ognia z broni palnej i miotaczy promieni, przypominając wzniesione z pomarańczowych płomieni kopuły. Układy elektroniczne zainstalowane w hełmie Kassada uległy chyba awarii, gdyż jego wizjer wypełniała gmatwanina jakichś nieprawdopodobnych trajektorii, a zielone, czerwone i niebieskie punkciki pląsały w szaleńczym tańcu. W jego słuchawkach ktoś darł się jak opętany, natomiast wszczepiony komlog poinformował go, że nie jest w stanie nawiązać łączności z dowództwem.
Jakiś żołnierz pomógł mu stanąć na nogi. Kassad otrząsnął się z błota i pośpiesznie usunął z drogi kolejnemu oddziałowi, który właśnie wysypywał się z transmitera. Tak wyglądał początek wojny.
W chwilę po tym, jak postawił stopę na Południowej Bressii, Kassad zorientował się, że na pewno nie obowiązuje tutaj Nowy Kodeks Bushido. Osiemdziesiąt tysięcy świetnie wyszkolonych i doskonale wyposażonych żołnierzy Armii/ląd spodziewało się walczyć na jakimś rozległym, nie zamieszkanym terenie, tymczasem Intruzi pośpiesznie cofnęli się, pozostawiając za sobą spaloną ziemię, przemyślne pułapki i trupy cywilów. Armia natychmiast skorzystała z transmiterów, aby oskrzydlić nieprzyjaciela i zmusić go do walki, ten jednak odpowiedział ulewą nuklearnego i plazmowego ognia, zmuszając ludzi do ukrycia się pod ochronnym parasolem pól siłowych, sam zaś zajął stanowiska na obrzeżach gęsto zaludnionych miast.
Żadne błyskotliwe triumfy nie mogły przechylić szali zwycięstwa na korzyść ludzi, gdyż Intruzi kontrolowali niepodzielnie obszar w promieniu trzech j.a. od Bressii. Po kilku nieudanych próbach Armia/kosmos ograniczyła się do utrzymywania swoich jednostek w zasięgu transmiterów oraz ochrony głównego okrętu.
Bitwa, która według planu powinna zakończyć się po dwóch dniach, trwała już dni sześćdziesiąt, i nadal nie było widać jej końca. Działania wojenne prowadzono według schematów z dwudziestego i dwudziestego pierwszego wieku: długie, mordercze zmagania w ruinach miast, wśród rozkładających się zwłok cywilów. Na pomoc pierwszym siedemdziesięciu tysiącom żołnierzy, z których została zaledwie garstka, przybyło następnych sto tysięcy, a kiedy i ci zostali zdziesiątkowani, zażądano kolejnych dwustu tysięcy. Walki trwały jedynie ze względu na ponury upór Meiny Gladstone oraz kilku jeszcze bardziej od niej zawziętych senatorów, gdyż zarówno miliony głosów we WszechJedności, jak i Rada Konsultacyjna Sztucznych Inteligencji domagały się natychmiastowego wycofania wojsk.