Kassad włączył radio; nic, nawet żadnego szumu. Wsadził w gniazdko końcówkę komlogu: to samo. Nagle statek zatoczył się jak pijany, metalową konstrukcją wstrząsnęła nowa seria wybuchów, Kassad zaś rąbnął w ścianę korytarza. Ułamek sekundy później tuż obok niego, niczym jakiś podekscytowany morski anemon, przemknęła jedna ze skrzyń ładunkowych, ciągnąc za sobą wijące się dziko, pourywane kable. W skrzyni znajdowały się zmasakrowane ciała, podobnie jak na spiralnych schodach biegnących w kierunku głównego kadłuba. Kassad odepchnął się od ściany, przeleciał jak pocisk kilkanaście metrów dzielących go od końca korytarza i przekonał się, że co prawda wszystkie drzwi są szczelnie zamknięte, podobnie jak przypominająca źrenicę śluza, ale za to w samym kadłubie znajdują się dziury tak wielkie, że przez niektóre z nich mógłby przejechać nawet pociąg towarowy.
Statek ponownie się zatoczył, po czym zaczął wywijać przedziwne łamańce, co spowodowało, że na Kassada – oraz na wszystko, co znajdowało się wewnątrz wraku – poczęły oddziaływać nowe siły Coriolisa. Pułkownik zdołał chwycić jakąś wystającą belkę i po kilku nieudanych próbach przedostał się wreszcie do wnętrza głównego kadłuba “Merricka”. Kiedy się tam rozejrzał, o mało nie parsknął śmiechem. Ktokolwiek wziął na cel stary statek szpitalny, przyłożył się solidnie do roboty. Najpierw wszystkie grodzie hermetyczne zostały pogruchotane, ściany działowe przestały istnieć, na koniec zaś nieprzyjaciel oddał jedną, jedyną salwę do zdemolowanego wraka, uzyskując to, co weterani Armii/kosmos nazywali czasem “efektem pustego kanistra”. Podobny rezultat można także uzyskać, wrzucając granat do zatłoczonego szczurzego labiryntu.
Światło przedostawało się do środka przez tysiące dziur, tu i ówdzie nabierając niezwykłych barw, jeśli jakiś jego promień trafił na obłok pyłu, zakrzepniętej krwi lub poszarpanych tkanek. Z miejsca, w którym zawisł, Kassad mógł dostrzec co najmniej dwadzieścia nagich, zmasakrowanych ciał, poruszających się w zerowym ciążeniu ze złudnym wdziękiem topielców. Większość zwłok utworzyła własne mikrosystemy planetarne, złożone z zamarzniętej krwi i strzępów ciał. Niektóre z nich wpatrywały się w Kassada groteskowo wielkimi, rozdętymi pod wpływem nagłej dekompresji oczami, zdając się przywoływać go do siebie płynnymi ruchami ramion.
Pułkownik przedarł się przez rumowisko do głównego szybu, który prowadził kiedyś do stanowiska dowodzenia. Nigdzie nie dostrzegł żadnej broni – wyglądało na to, że jedynie komandos, po którym odziedziczył skafander, zdążył zareagować na trafienie – ale wiedział, że powinien znaleźć mnóstwo broni w głównej kwaterze marines, mieszczącej się na rufie okrętu.
Zatrzymał się przy roztrzaskanej grodzi hermetycznej i wybałuszył oczy. Tym razem nie miał ochoty na śmiech. Za grodzią nie było szybu, nie było rufy, nie było statku. Nieprzyjaciel przeciął starą szpitalną jednostkę na pół równie łatwo, jak Beowulf oderwał ramię Grendelowi. Za ostatnią, rozbitą grodzią zaczynał się otwarty kosmos. W odległości kilku kilometrów Kassad dostrzegł potrzaskane fragmenty “Merricka”, obracające się dostojnie w blasku pobliskiego słońca. Zielono-lazurowa planeta znajdowała się tak blisko, że Kassad odruchowo zmrużył oczy i przywarł mocniej do stalowej futryny. Na jego oczach zza ogromnego globu wyłoniła się mikroskopijna gwiazdka, rozbłysła rubinowo laserowym światłem i w tym samym ułamku sekundy strzęp wypatroszonego statku unoszący się w przestrzeni jakieś pół kilometra od Kassada eksplodował jak granat, posyłając we wszystkie strony kęsy nadtopionego metalu, zamarznięte obłoki lotnych substancji i ciemne, podłużne przedmioty – ciała, uświadomił sobie z opóźnieniem pułkownik.