– Inni już czekają – powiedział łagodnie Het Masteen i wskazał ruchem głowy leżący nie opodal bagaż, który czekał na polecenie właściciela, aby się otworzyć. Następnie templariusz zajął się uważną obserwacją ścian strąka, konsul zaś w tym czasie wkładał półuroczysty strój, składający się z luźnych czarnych spodni, błyszczących pantofli, białej jedwabnej koszuli z topazową szpilką w kołnierzyku, czarnej bluzy ze szkarłatnymi epoletami Hegemonii oraz ciemnozłotego trójgraniastego kapelusza. Część wygiętej ściany zamieniła się w lustro; konsul ujrzał mężczyznę w zaawansowanym wieku średnim, ubranego w skromny, lecz elegancki strój wieczorowy, opalonego, choć dziwnie bladego w okolicy smutnych oczu. Zmarszczył brwi, skinął głową, po czym odwrócił się od lustra.
Het Masteen dał znak ręką i poprowadził go przez szczelinę w strąku na schody, wijące się spiralnie wokół potężnego, pokrytego grubą korą pnia drzewa. Konsul przystanął, cofnął się o krok i spojrzał w dół: co najmniej sześćset metrów, wcale nie mniej groźne przy sztucznym ciążeniu o wartości 1/6 g, wytwarzanym przez anomalie grawitacyjne uwięzione w polach siłowych u podstawy drzewa. I żadnych poręczy.
W milczeniu rozpoczęli wspinaczkę. Dobiegła końca po zaledwie trzydziestu metrach, gdy przeszli po chybotliwym wiszącym mostku na gałąź mniej więcej pięciometrowej szerokości.
– Czy mój statek został już wyprowadzony z ładowni? – zapytał konsul, kiedy dotarli do miejsca, w którym blask pobliskiego słońca padał na gęste skupisko liści.
– Stoi w kuli numer 11, zatankowany i gotów do startu – odparł Het Masteen. Znaleźli się w cieniu pnia, dzięki czemu w czerni widocznej gdzieniegdzie między liśćmi pojawiły się gwiazdy. – Pozostali pielgrzymi ustalili, że polecą twoim statkiem, naturalnie jeśli Armia wyrazi na to zgodę – dodał templariusz.
Konsul potarł oczy, żałując, że nie dano mu więcej czasu na przyjście do siebie po okresie spędzonym w lodowym uścisku hibernacji.
– Kontaktowaliście się z grupą uderzeniową?
– O tak. Zlokalizowali nas w chwilę po tym, jak wyszliśmy z nadprzestrzeni. Eskortuje nas jeden z okrętów bojowych Hegemonii. – Het Masteen wskazał ruchem głowy skrawek czerni nad ich głowami.
Konsul spojrzał w górę, ale właśnie w tej chwili wierzchołki gałęzi wydostały się z cienia i rozbłysły jaskrawym blaskiem słońca. Ponieważ pozostające jeszcze w cieniu konary były oświetlone poświatą emanującą z żaroptaków, wiszących nad pomostami i schodami niczym japońskie lampiony, a ziemskie robaczki świętojańskie i maleńkie pajączki z Maui pognały jak szalone ku mocniejszemu światłu, w sumie dało to taką feerię nieruchomych i poruszających się światełek, że nie połapałby się w tym nawet najbardziej obyty z kosmosem podróżny.
Het Masteen wsiadł do windy składającej się z plecionego kosza i liny z włókna grafitowego niknącej gdzieś hen, wysoko, w rejonie oddalonego o trzysta metrów wierzchołka drzewa. Konsul uczynił to samo i kosz bezszelestnie ruszył w górę. Mijane pomosty, strąki i schody były prawie zupełnie puste, jeśli nie liczyć kilku templariuszy oraz ich niedużych klonów załogowych. Konsul nie mógł sobie przypomnieć, żeby w ciągu wypełnionej gorączkową aktywnością godziny, jaka upłynęła od jego spotkania z drzewostatkiem, do chwili kiedy pogrążył się w kriogenicznym śnie, zauważył jakiegoś pasażera, ale wówczas przypisał to ogromowi statku; w dodatku przypuszczał, iż wszyscy leżą już w swoich strąkach. Teraz jednak, kiedy drzewostatek poruszał się z prędkością znacznie mniejszą od prędkości światła, spodziewał się ujrzeć na jego gałęziach tłumy wybałuszających oczy podróżnych. Powiedział o tym towarzyszącemu mu templariuszowi.
– Jesteście jedynymi pasażerami na statku – odparł Het Masteen. Kosz zatrzymał się w gęstwinie liści i kapitan ruszył w górę drewnianymi, bez wątpienia bardzo już sędziwymi schodami.
Konsul zamrugał ze zdziwieniem. Drzewostatek templariuszy zabierał zazwyczaj od dwóch do pięciu tysięcy pasażerów, oferując bodaj najprzyjemniejszy sposób podróży. Drzewostatki bardzo rzadko wpadały w dług czasowy przekraczający cztery lub pięć miesięcy, gdyż wykonywały krótkie przeskoki między leżącymi blisko siebie gwiazdami. Dzięki temu ich zamożni pasażerowie prawie wcale nie musieli poddawać się hibernacji. Podróż na Hyperiona i z powrotem, dająca w sumie sześcioletni dług czasowy, w dodatku bez pasażerów, oznaczała dla templariuszy kolosalne straty finansowe.
Dopiero po chwili konsul uświadomił sobie, iż drzewostatek znakomicie nadaje się do przeprowadzenia ewakuacji, a wszelkie wydatki z pewnością zostaną pokryte przez Hegemonię. Mimo to zdziwienie musiał budzić fakt, że Bractwo zdecydowało się na tak wielkie ryzyko i wysłało “Yggdrasill” – jeden z zaledwie pięciu takich statków we wszechświecie – w rejon zagrożony wybuchem działań wojennych.