Читаем Hyperion полностью

Wagnera należy słuchać wyłącznie w taką pogodę, pomyślał konsul i zamknął oczy, ale błyskawice były widoczne nawet przez zaciśnięte powieki. Przypomniał sobie lśniące kryształki lodu niesione wiatrem wśród ruin na niskich wzgórzach niedaleko Grobowców Czasu i znacznie chłodniejsze lśnienie stali na składającym się niemal wyłącznie z metalowych cierni, trudnym do wyobrażenia drzewie Chyżwara. Przypomniał sobie przeraźliwe krzyki w środku nocy i mieniące się setkami refleksów, szkarłatnorubinowe spojrzenie samego Chyżwara.

Hyperion.

Konsul bezgłośnie polecił komputerowi wyłączyć muzykę i mikrofony. Zasłoniwszy ręką oczy leżał w całkowitej ciszy i myślał o tym, jakim szaleństwem z jego strony byłby powrót na Hyperiona. W ciągu jedenastu lat, jakie spędził w charakterze konsula na tej odległej i zagadkowej planecie, tajemniczy Kościół Chyżwara dwanaście razy zezwolił grupom pielgrzymów wyruszyć ku chłostanym wiatrem pustkowiom otaczającym Grobowce Czasu. Nikt nie powrócił, choć działo się to jeszcze wtedy, kiedy Chyżwar był więźniem prądów czasu oraz sił, których natury i działania nikt nie rozumiał, antyentropijne pola zaś działały jedynie w promieniu kilkunastu metrów wokół Grobowców Czasu. Nie istniało wtedy także zagrożenie inwazją Intruzów.

Konsul rozmyślał o Chyżwarze, wędrującym teraz swobodnie po całej planecie, o milionach tubylców i tysiącach obywateli Hegemonii zupełnie bezbronnych wobec istoty nic sobie nie robiącej z praw fizyki, która potrafiła się porozumiewać jedynie poprzez śmierć… i pomimo ciepła panującego w kabinie jego ciałem wstrząsnął dreszcz.

Hyperion.

Minęła noc, a burza dobiegła końca. Nadchodzący świt gnał przed sobą następną. Dwustumetrowej wysokości paprocie gięły się ku ziemi pod naporem bezlitosnego wiatru. Czarny jak heban statek konsula uniósł się na błękitnej kolumnie plazmowego ognia i przebił warstwę gęstych chmur, pędząc ku otwartej przestrzeni i czekającemu go spotkaniu.

<p>ROZDZIAŁ 1</p>

Konsul obudził się z bólem głowy, suchym gardłem i dziwnym uczuciem, że wyleciało mu z pamięci tysiąc snów, jakie śnią się tylko ludziom pogrążonym w hibernacyjnym odrętwieniu. Zamrugał gwałtownie, usiadł na posłaniu i półprzytomnie oderwał ostatnie taśmy sensoryczne, wciąż jeszcze przylepione do jego skóry. W owalnym, pozbawionym okien pomieszczeniu znajdowały się oprócz niego dwa małe klony załogowe oraz bardzo wysoki templariusz w kapturze nasuniętym na głowę. Jeden z klonów podał mu tradycyjną szklankę soku pomarańczowego; konsul przyjął ją z wdzięcznością i opróżnił trzema łykami.

– Drzewo jest dwie minuty świetlne i pięć godzin lotu podprzestrzennego od Hyperiona – powiedział templariusz. Konsul dopiero teraz rozpoznał w nim Heta Masteena, kapitana drzewostatku, Prawdziwy Głos Drzewa. Niejasno zdawał sobie sprawę, że dostąpił nie lada zaszczytu, ale był jeszcze zanadto oszołomiony po kriogenicznym śnie, aby go w pełni docenić.

– Inni obudzili się już kilka godzin temu – poinformował go Het Masteen, po czym dał znak klonom, aby zostawiły ich samych. – Czekają na przedniej platformie jadalnej.

– Ghrrr… – wycharczał konsul. Przełknął ślinę, odchrząknął i spróbował jeszcze raz: – Dziękuję ci, Hecie Masteen.

Rozglądając się po przypominającym kształtem jajo pomieszczeniu o podłodze pokrytej dywanem z gęstej trawy, przezroczystych ścianach i konstrukcji nośnej z odpowiednio uformowanej włókniny, zorientował się, że przebywa w jednym z najmniejszych strąków mieszkalnych. Zamknąwszy oczy skupił się, aby przypomnieć sobie spotkanie ze statkiem templariuszy, które nastąpiło na krótko przed wejściem drzewostatku “Yggdrasill” w nadprzestrzeń.

Detale mierzącego ponad kilometr długości drzewostatku nie były zbyt dobrze widoczne z powodu otaczających go pól siłowych, dostrzegalnych jako ledwo uchwytne, ale bardzo utrudniające obserwację mżenie, lecz i tak tym, co przede wszystkim rzucało się w oczy, były tysiące świateł rozlokowanych w półprzeźroczystych strąkach mieszkalnych oraz na niezliczonych platformach, kładkach, mostkach, schodach i przybudówkach. U podstawy statku, niczym nadmiernie wyrośnięte orzeszki galasowe, skupiły się kuliste ładownie i pomieszczenia techniczne, z tyłu natomiast ciągnęły się błękitne i fioletowe smugi, przypominające korzenie wielokilometrowej długości.

Перейти на страницу:

Похожие книги