Próba się udała. Oczywiście Gianeja doskonale zrozumiała obrazkowy język biologa. Jednak ani Jansen, ani Legerier nie zrozumieli z jej gestów, czy zgodzi się lecieć na Ziemię po ich wyjaśnieniach, czy nie.
Aby się o tym przekonać jeszcze raz pokazano Gianei rysunek zrobiony przez Westona. Uśmiechnęła się i powtórnie wykonała ten miękki gest, który wszyscy zrozumieli jako „lecimy”.
— Zrobiliśmy wszystko, co było w naszej mocy — powiedział Legerier. — Wyślę dokładny radiogram i tam postanowią, co należy dalej robić. Nie traćcie czasu.
Gianeja nie miała żadnych rzeczy. Zjawiła się na Hermesie, u ludzi Ziemi, w obcym dla siebie świecie, ubrana tak lekko, jakby nie była w Kosmosie, a u siebie w domu. Jakby na chwilę przyszła w odwiedziny i zaraz miała wrócić z powrotem. Wszyscy, którzy znajdowali się zarówno na Hermesie, jak i na Ziemi uważali, że jest to co najmniej dziwne. Trudno się było nawet domyślić, dlaczego tak postąpiła. W takim stroju nie mogła przecież chodzić na statku kosmicznym. Wyjaśnienie Legeriera wydawało się wszystkim zbyt fantastyczne. Kryła się w tym jakaś tajemnica, której rozwiązanie mógł przynieść dopiero czas.
Zwracano również uwagę na to, iż podeszwy małych, bardzo wytwornych „złotych” pantofelków Gianei były namagnesowane. A więc obuwie pozornie bezużyteczne w czasie lotu kosmicznego, miało być jednak używane w warunkach nieważkości w Kosmosie.
Dziwnie wyglądała ta wysoka, cała w złocie dziewczyna wśród ubranych w ciemne kombinezony kosmonautów. Wyższy od niej był jedynie Muratow. Obserwując jej zgrabną sylwetkę i zwiewne, niemal kocie, ruchy, miało się wrażenie, że Gianeja nie idzie, a ślizga się po podłodze. Niezwykle gęste, granatowo-zielone włosy opadały ciężko na plecy.
Chociaż w obserwatorium termometr wskazywał osiemnaście stopni w skali Celsjusza, Gianei nie było zimno. Nie chciała włożyć zaofiarowanego kombinezonu.
Jansen miał wielką ochotę zmierzyć jej temperaturę, nie udało mu się jednak, Gianeja zareagowała bowiem ostro i z ziemskiego punktu widzenia, bardzo niegrzecznie, odpychając po prostu rękę, w której lekarz trzymał termometr.
Nie pozwalała się nawet dotykać. Widocznie zwyczaj podawania ręki nie był znany w jej ojczyźnie. Jeżeli ktoś przy spotkaniu wyciągał do niej rękę, Gianeja cofała się o krok i wznosiła swoją rękę na wysokość ramienia z wyciągniętą do przodu otwartą dłonią — był to ten sam gest, którym powitała ludzi przy pierwszym spotkaniu.
— To świadczy o dumie i zarozumiałości — twierdził Legerier.
— Taki jest zwyczaj w jej ojczyźnie — oponował Muratow.
Kto z nich miał rację, pokaże przyszłość.
Skafander, w którym Gianeja opuściła swój gwiazdolot, został dokładnie zbadany. Był bardzo lekki, zrobiony z cienkiego i elastycznego niebieskiego metalu. Hełm miał kształt kwadratu, a właściwie sześcianu, w jego wnętrzu nie stwierdzono żadnych urządzeń akustycznych czy radiotechnicznych. Na wysokości oczu znajdowała się wysoka dymnoszara, przezroczysta szybka plastykowa, która przepuszczała bardzo mało światła. Co najdziwniejsze, w skafandrze ani na zewnątrz, ani wewnątrz nie było żadnych zbiorników z powietrzem. W takim skafandrze nawet przy bardzo powolnym oddychaniu i maksymalnej oszczędności ruchów można było przebywać najwyżej dziesięć do dwunastu minut.
— Przynajmniej częściowo możemy zrozumieć, dlaczego tak niecierpliwie stukała — zauważył Weston. — Mogła się udusić. Dlaczegóż ją jednak wypuścili ze statku bez zapasu powietrza?
Następna nie wyjaśniona zagadka.
— Moim zdaniem — powiedział Muratow — dowodzi to, że wiedzieli, iż obserwatorium jest zamieszkane. W przeciwnym razie jej wyjście byłoby równoznaczne z samobójstwem.
— Tak, to podejrzana historia — zauważył Legerier. — Im dłużej o tym myślę, tym bardziej jestem przekonany, że Gianeja po prostu uciekła ze statku. To wiele tłumaczy, choćby i to, że w pośpiechu zapomniała wziąć zapasu powietrza.
— Statek przecież zawisł tuż nad powierzchnią Hermesa. Jak to pogodzić z pańską wersją? W takim razie w ucieczce musiałaby jej pomagać załoga gwiazdolotu.
— Może zauważyli, że na asteroidzie znajduje się sztuczna budowla i zbliżyli się, żeby zobaczyć, co to jest. Gianeja wykorzystała nadarzającą się okazję.
— Dlaczego więc zatrzymali się tylko na tak krótko?
Legerier wzruszył ramionami.
— Podejrzana historia — powtórzył.
Skafander był zrobiony w taki sposób, że można go było samemu zdjąć, jednak nie można było włożyć bez czyjejś pomocy. Dowiedziano się o tym, kiedy trzeba było przewieźć Gianeję na flagowy gwiazdolot eskadry.
Musieli się porządnie nagłowić, żeby połapać się w nie znanej im konstrukcji skafandra. Z ziemskiego punktu widzenia strój Gianei był bardzo niewygodny. Nie można go było na siebie nałożyć, trzeba było weń wejść. Nikt z ludzi Ziemi nie mógłby tego dokonać, wyjąwszy zdolnego akrobatę.
Gianeja to trudne zadanie wykonała z wyjątkową łatwością. Wślizgnęła się do skafandra niezwykle szybko i zręcznie.