— Przeczysz sam sobie — powiedział Sinicyn. — Raz mówisz, że oni przebywają w pobliżu Ziemi, teraz znów „kilka wieków temu”.
— A jeżeli jedno i drugie jest prawdą? — Muratow pochylił się do przodu i uważnie popatrzył przyjacielowi w oczy. — A jeżeli wystrzelili sputniki w czasie swojego przylotu i bezustannie, rozumiesz, bezustannie obserwują je, wymieniając co jakiś czas personel w swojej bazie na Księżycu?
— Przeciwko ludziom Ziemi?
— A widzisz! Sam wyciągnąłeś logiczny wniosek.
— Jesteś mistrzem w naprowadzaniu rozmówcy na swoje wnioski. Wybacz, ale gadasz głupstwa.
— Niech ci będzie. Ale radzę, bądźcie bardzo ostrożni, kiedy odnajdziecie bazę.
— A więc ostatecznie…
— Nie. Nie polecę z wami. Zaproponowano mi udział w ciekawszym eksperymencie.
— Czy to sekret, w jakim?
— Nie, żaden sekret. Słyszałeś o projekcie Jeana Legeriera?
— Czy to chodzi o lot w systemie słonecznym na asteroidzie?
— Na Hermesie.
— I chcesz lecieć na nim?
— Do tego lotu jest jeszcze bardzo daleko. Legerier zamierza zmienić orbitę Hermesa w ten sposób, by asteroid obleciał cały system słoneczny, od Merkurego do Plutona. Gdy umieści się na nim duży gwiazdolot, będzie można bez straty energii oblecieć wszystkie planety.
— A cóż ty masz tam do roboty, przecież nie jesteś astronomem?
— Należy tak obliczyć przyszłą orbitę, żeby w czasie tego samego rejsu przeszła w pobliżu każdej planety. To jest bardzo skomplikowane. I tu mogę się Legerierowi przydać i jako matematyk, i jako inżynier. A lecieć z nim nie mam zamiaru.
— Życzę powodzenia! — Po tonie głosu przyjaciela Muratow wyczuł, że Sierioża jest obrażony i rozgoryczony. — Zajmuj się Hermesem, jeśli cię to bardziej interesuje.
— Dziwak z ciebie Sierioża! I po co jestem wam potrzebny?
— Do niczego nie jesteś potrzebny. — Na twarzy Sinicyna odmalowało się zdziwienie. — Po prostu chciałem, żebyśmy razem zakończyli tę sprawę. A w czasie ekspedycji… pierwszy lepszy będzie nawet bardziej przydatny.
Muratow roześmiał się.
— Taki z ciebie aktor Sierioża, jak ze mnie primabalerina. Przestań! Mnie jest również przykro, ale naprawdę nie mogę tracić czasu. Powiem ci w sekrecie: nie przypadł mi do gustu lot w Kosmos. To nie dla mnie zajęcie.
— Nie musisz! Siedź na Ziemi. Spokojniej i… bezpieczniej.
Muratow nachmurzył się.
— Jesteś złośliwy, a na dodatek niesprawiedliwy, Sierioża.
— No dobrze, przepraszam. Wcale tak nie myślę. Co można poradzić, skoro jesteś taki uparty. A przecież ja, chociaż nie będzie ze mnie żadnego pożytku, w żaden sposób nie mogę się wycofać. Ciągle myślę o tych sputnikach.
— Rozumiem. Kiedy wylatujecie?
— Pojutrze.
— Tak szybko?
— Przygotowania zakończono.
— Dlatego powtórzę twoje słowa, ale z inną intonacją: „Życzę powodzenia”.
Sześć miesięcy później, w tym samym pokoju znowu spotkali się Sinicyn i Muratow…
Ekspedycja wróciła z pustymi rękami! Wszystkie wysiłki zmierzające do znalezienia tajemniczych zbiegów i miejsca, w którym ukrywały się oba sputniki-zwiadowcy, zakończyły się niepowodzeniem. Nie natrafiono na najmniejszy ślad, który wskazywałby, że we wnętrzu urwistych odgałęzień krateru Tycho jest ukryta baza z innego świata.
Poszukiwania prowadzono również poza kraterem. W ciągu sześciu miesięcy uczestnicy ekspedycji przy pomocy coraz doskonalszej aparatury zbadali powierzchnię Księżyca w promieniu pięciuset kilometrów od centrum krateru.
Ale wszystko na próżno! Jeżeli baza rzeczywiście istniała, to zamaskowano ją niezwykle starannie…
V
Minęły dwa lata.
Sputniki-zwiadowcy więcej się już nie pojawiły w pobliżu Ziemi. Należało jednak przypuszczać, że zmieniły system „obrony” i stały się niewidoczne nawet dla radioteleskopów, nie tylko dla zwykłych, jak przedtem.
Jeśli przypuszczenia były słuszne, to sputniki stały się jeszcze bardziej niebezpieczne.
Gwiazdoloty wyruszały z Ziemi z zachowaniem maksymalnej ostrożności. Dopiero po przekroczeniu orbity Księżyca można było rozwijać pełną szybkość.
Poszukiwania tajemniczej bazy trwały nadal, niestety wciąż bez rezultatów.
Większość mieszkańców kuli ziemskiej szybko przestała zajmować się sputnikami. Czasy były burzliwe. Po zerwaniu wiekowych pęt światowa myśl naukowa z niespotykanym dotąd uporem i energią szturmem zdobywała tajemnice przyrody. Oszałamiające odkrycia następowały jedno po drugim.
Jednak wśród ludzi zajmujących się na co dzień kosmonautyką nie zapominano, bo nie można było zapomnieć o zwiadowcach z innego świata. Nie wyjaśniona tajemnica wciąż zagrażała bezpieczeństwu międzyplanetarnych dróg.
Jeśli dawniej wystarczały urządzenia radiolokacyjne, by dostrzec we właściwym czasie napotkany meteoryt, to teraz niezbędnym wyposażeniem kabin nawigacyjnych stały się grawiometry. Sputniki bowiem, niezależnie od systemu obrony zastosowanego przez gospodarzy, nie mogły pozbyć się swej masy ani stać się „niewidzialnymi”.
Prace w Kosmosie szły normalnym trybem, jednak astronauci codziennie na własnej skórze odczuwali utrudnienia, które narzucała istniejąca sytuacja. Tajemnicę należało koniecznie wyjaśnić.
Czy sputniki znajdują się jeszcze w systemie słonecznym, czy nie?