— Mógłbym odpowiedzieć na to, że ludzie kierujący sputnikiem nie chcieli, byśmy odgadli ich obecność. Wtedy pozorna bezmyślność działania byłaby zwykłym maskowaniem się. Odpowiem jednak inaczej. Na sputniku jest zainstalowane urządzenie, które włącza silnik wtedy, gdy zbliża się obce ciało. Oto jak, moim zdaniem, można wytłumaczyć pojawienie się sygnału dopiero przy drugim podejściu. To był rozkaz — „Nadal unikać spotkania”. Jeżeli zbliżałby się gwiazdolot „gospodarzy”, nie byłoby sygnału i sputnik pozostałby na miejscu. Resztę można wyjaśnić zgodnie z pańskimi hipotezami — reakcją bezdusznego mechanizmu — Muratow zakończył z ledwo dostrzegalnym uśmieszkiem.
— Ale gdzie znajdują się ci „gospodarze”?
— Po to właśnie, żeby się tego dowiedzieć, proponuję przeprowadzić pelengację. Chciałbym jednak, żeby mnie panowie dobrze zrozumieli. Nie twierdzę kategorycznie, że sygnał został nadany przez żywą istotę.
— W tym przypadku jest w końcu obojętne, czy to żywa istota, czy mechanizm — powiedział Stone. — Propozycja Muratowa, by sputnik badali ludzie, jest frapująca. Podejmuję się tego, tak jak i on. Oczywiście zaczniemy od wysłania robota.
Po krótkiej dyskusji dotyczącej przede wszystkim szczegółów technicznych obie propozycje Muratowa zostały przyjęte.
— A więc — podsumował Stone pod koniec konferencji — nasz plan wygląda następująco. Trzy statki okrążają sputnik. „Titow”, tak jak za pierwszym razem, będzie zbliżał się do niego dopóty, dopóki nie pojawi się sygnał. Po przeprowadzeniu pelengacji, wyślemy robota-zwiadowcę, i jeżeli uda mu się bez przeszkód zbliżyć do sputnika, w ślad za nim pójdzie dwóch ludzi. Jeżeli jednak i w tym wypadku sputnik ucieknie, zrobimy parodniową przerwę. Podczas trzeciej ekspedycji zastosujemy zakłócenia radiowe. W ostateczności, jeżeli wszystkie wysiłki pójdą na marne, zniszczymy oba sputniki, wysyłając w ich kierunku rakietę z antygazem.
Wszystko powtórzyło się dokładnie tak samo.
Kiedy Wieriesow, tak jak za pierwszym razem, podprowadził powoli i ostrożnie „Titowa” do niewidzialnego sputnika, strzałka grawiometru zaczęła odchylać się w prawo, wskazując na jego obecność. Tak jak i parę dni temu, osiągnąwszy ten sam punkt na skali, strzałka zatrzymała się, jakby nie mogła się zdecydować i… gwałtownie odchyliła się w lewo. Stacja naziemna potwierdziła — sputnik gwałtownie ruszył do przodu!
Zachowywał się tak samo jak przedtem.
— Zaczynajcie drugie podejście! — rozkazał Stone.
Muratow czuł, że się denerwuje.
Minęła godzina i strzałka grawiometru ożyła. Znowu, gdzieś blisko, leciał tajemniczy zwiadowca z innego świata.
Denerwował się nie tylko Muratow. Denerwowali się wszyscy starannie ukrywając to jeden przed drugim. Niepostrzeżenie w ludzkiej świadomości pojawiło się coś w rodzaju nienawiści.
Czyżby potężna technika Ziemi nie była w stanie przełamać oporu tej techniki starannie kryjącej swoje tajemnice. Czyżby ludzie byli tak bezsilni, że nie mogli jej do tego zmusić?
Wprawdzie w wypadku następnej porażki postanowiono zniszczyć oba sputniki, nikt jednak w głębi duszy nie wierzył, że rzeczywiście coś takiego się stanie. Nie! Trzeba szukać i szukać! Dotąd, aż nie osiągnie się całkowitego sukcesu!
,Titow” zbliżał się do sputnika, ściślej mówiąc, tego miejsca, gdzie powinien on się znajdować, jeszcze wolniej niż poprzednio.
Stone, Sinicyn i Muratow nie odrywali wzroku od skal grawiometru i pelengatora umieszczonych obok siebie na pulpicie sterowniczym. Wszyscy trzej równocześnie zauważyli długo oczekiwany sygnał.
— Jest! — krzyknął Stone.
Muratow odetchnął z ulgą. Hipoteza się sprawdziła! Sygnał pojawił się w tym samym momencie, co i poprzednio. Równocześnie sputnik zahamował i oddalił się.
— Zachowuje się w ten sam sposób, a to plus dla nas — zauważył Stone.
— Jeszcze jeden dowód, że nie ma tam żywej istoty, tylko mózg elektronowy — powiedział Sinicyn.
„Ale uparciuch!” — pomyślał Muratów.
Teraz, kiedy osiągnięto pierwszy cel wyprawy, nie trzeba już było zachowywać „ciszy”. Odezwało się radio. Gwiazdoloty towarzyszące zameldowały, że i one odebrały i zarejestrowały sygnał.
— Wracajcie na Ziemię — rozkazał Stone. — Przystępujemy do wykonania drugiego punktu planu.
— Życzymy powodzenia! — odpowiedzieli stamtąd.
„Titow” zmniejszył szybkość czekając na pozostawiony sputnik.
I wkrótce oba statki znowu leciały razem.
— Niech się pan trzyma danych grawiometru — powiedział Stone — tak, żeby strzałka nie stała na zerze — nic więcej.
Wieriesow w milczeniu kiwnął głową.
— Czy to wystarczy? — zapytał Sinicyn. — Czy robot trafi do celu?
— Trafi — z przekonaniem odpowiedział Stone i nacisnął guzik.
Na ekranie obserwacyjnym pojawiła się sylwetka robota — wydłużone cygaro z krótkimi mackami. Ciągnął się za nim długi ogon białego płomienia.
Przez kilka sekund robot wisiał w przestrzeni obok gwiazdolotu, jakby nie wiedział, w którą stronę ma się skierować. Potem zaczął się coraz szybciej i szybciej oddalać.
— Poczuł — powiedział Wieriesow.
— Czy nie uderzy o powierzchnię sputnika? — zapytał Muratow.
— Nie, zahamuje przy samym celu.