potrafi je rzucić. W całej szkole prawdopodobnie tylko dyrektor... jestem pod
wrażeniem, Severusie. Gdyby cię tam nie było, udusiłby się... Uratowałeś go. Na
pewno nie chcesz na niego zerknąć? Zobaczyć, jak się miewa?
- Nie mam czasu na niańczenie uczniów, Pomfrey - niski, mroczny głos.
Pozbawiony emocji, obojętny. - Nie obchodzi mnie jego stan. Żyje i to mi wystarczy.
Dlaczego wszyscy uważają, że powinienem interesować się jego zdrowiem?
W jego świadomości coś się szarpnęło. Znał ten głos.
- W końcu jesteś jego nauczycielem, Severusie - należący do kobiety głos był
oburzony. W odpowiedzi nastąpiło tylko pogardliwe prychnięcie.
Czuł ucisk na plecach. Próbował go zidentyfikować, ale jego zmysły odmawiały
współpracy.
- Podałam mu Eliksir Bezsennego Snu. Miał jakieś koszmary, rzucał się i krzyczał.
To mogłoby pogorszyć jego stan - kontynuowała kobieta, niezrażona. - Teraz śpi, ale
wcześniej był otumaniony. Nie wiedział, gdzie jest, ani co mu się przydarzyło. Minie
trochę czasu, zanim w pełni odzyska świadomość.
Już wiedział. Ten ucisk, to musiał być materac. Leżał w łóżku.
Wraz ze zmysłami powracały także odczucia. Drżał. Miał wrażenie, że obłożono
go lodem. Było mu tak bardzo zimno...
- To świetnie - powiedział suchy głos. - Ale nie wiem, po co...
Ze ściśniętego boleśnie gardła Harry'ego wyrwał się łamliwy jęk.
Usłyszał pospieszne kroki, a po chwili poczuł chłodną dłoń na swoim czole.
Znał ten dotyk...
- Jest rozpalony - powiedział ten niski głos. - Musi mieć bardzo wysoką gorączkę...
Dałaś mu coś na to? - dotyk znikł. - Dlaczego tak na mnie patrzysz? - warknął,
rozdrażniony.
- Bez powodu - w kobiecym głosie można było wyczuć nutę rozbawienia. - To
dobry znak, Severusie, nie musisz tak panikować. Wysoka temperatura oznacza, że
jego organizm walczy.
- Nie jestem w nastroju do żartów, Pomfrey - głos był rozdrażniony.
- Zaczekaj przy nim - powiedziała kobieta. - Przyniosę mu...
- Nie mam na to czasu. Masz dla mnie listę potrzebnych eliksirów? - głos stał się
chłodniejszy, odleglejszy.
- Tak, zaraz przyniosę. Mam ją w gabinecie.
Kroki oddaliły się.
Nie potrafił przestać drżeć. Jednak, poza zimnem, zaczął odczuwać coś jeszcze.
Ból. Emanował z klatki piersiowej, z głowy, pleców i ramion. Ostry, kłujący i piekący.
Pulsował nieznośnie i coraz bardziej się nasilał. Jakby budził się wraz ze zmysłami.
Niech przestanie!
Otworzył usta, ale z jego zaschniętego gardła nie wydobył się żaden dźwięk.
Spróbował jeszcze raz.
- Boli... - głos, który wreszcie z siebie wydał, bardziej przypominał charkot.
Wyczuwał, że ktoś stoi przy łóżku, ale nie reaguje. - Proszę... - wyszeptał spękanymi
wargami. - Zabierz to...
- Potter! - gniewny syk przeszył powietrze, jednak zamarł, jakby wydająca go
osoba powstrzymała się w ostatniej chwili. - Niedługo przejdzie - powiedział
łagodniej. - Pomfrey da ci środki przeciwbólowe.
Drżenie przerodziło się w dygotanie. Ból zamknął w swych kleszczach żołądek i
płuca. Z trudem oddychał, jakby coś ściskało jego przełyk.
- Proszę... boli...
- Potter, na litość... - głos podniósł się i urwał. Usłyszał stuk. Po chwili jego głowa
została uniesiona, a w jego usta wlano coś cierpkiego i gorzkiego.
Zakrztusił się, czując pieczenie w gardle.
- Przełknij - rozkazał głos.
Posłuchał. Wrażenie uścisku zaczęło powoli ustępować. Odetchnął głęboko. Ktoś
delikatnie ułożył jego głowę na poduszce. Poczuł dłoń dotykającą łagodnie jego klatki
piersiowej.
- Teraz śpij - cichy głos ukoił jego nerwy. Pieczenie rozchodziło się po całym ciele,
wypalając ból.
Pozwolił, aby fala ciepła zaniosła go ponownie w bezpieczną i miękką ciemność.
* * *
Z ciszy powoli wyłaniały się dźwięki. Stukot kroków, szepty, skrzypienie drzwi.
Wiedział, że leży w łóżku. Szybko dokonał rozrachunku, próbując wyczuć swoje
ciało. Wszystko było na miejscu, ale nie czuł prawej ręki.
Dźwięki przedzierały się przez miękką mgłę, otulającą jego umysł i szarpały
zmysłami.
Chciał się dowiedzieć, co to za hałasy. Spróbował otworzyć oczy. Miał wrażenie,
że jego powieki zamieniły się w kamienie. Dopiero kolejna próba przyniosła skutek.
Do jego ciepłej ciemności wlało się chłodne, ostre światło. Natychmiast zamknął
powieki, aby odciąć mu drogę. Po chwili spróbował ponownie. Dopiero za trzecim
razem udało mu się utrzymać oczy otwarte, jednak mrużył je tak bardzo, iż
początkowo nie widział nic, poza jasnością. Minęła chwila, zanim odważył się
otworzyć je szerzej.
Zobaczył znajome sklepienie skrzydła szpitalnego.
- Harry! - w polu jego widzenia pojawiła się ruda czupryna. Piegowatą twarz
rozjaśnił szeroki uśmiech. - Nareszcie się obudziłeś! Zaczekaj! Zawiadomię panią
Pomfrey! - powiedział Ron i zniknął.
Po chwili pojawił się ponownie, w towarzystwie uśmiechniętej, choć rzucającej
zmartwione spojrzenia, szkolnej pielęgniarki.
- Jak się czujesz, Harry? - zapytała.
- Nie najgorzej - odparł, kiedy udało mu się nawilżyć gardło. - Czy mogę dostać
coś do picia?
- Oczywiście - odparła pani Pomfrey i zniknęła z pola widzenia.
- Nareszcie, stary! Nawet nie wiesz, jak się o ciebie martwiliśmy. Czuwaliśmy przy