Wszystko wirowało. Któryś ze Śmierciożerców popchnął go na przeciwległy szereg i
Harry poczuł ich dłonie, łapiące go za ubranie i szarpiące z taką siłą, jakby chcieli go wciągnąć pomiędzy siebie i rozszarpać na strzępy gołymi rękami.
Próbował się wyrwać, ale wtedy rzucili go w przeciwną stronę i poczuł czyjeś
paznokcie wbijające mu się w skórę na szyi i zadrapujące go.
Szarpnął się z całej siły, aby się uwolnić, a wtedy czyjeś ręce popchnęły go z taką
siłą, że poleciał do przodu i z impetem upadł w błoto. W tłumie rozległ się ryk
rozbawienia.
Błoto było przyjemnie chłodne. Harry zanurzył w nim palce i na moment zacisnął
powieki, próbując uspokoić rozszalałe bicie serca i rwący się oddech. I wtedy zaległa
cisza.
Harry podniósł się na kolana i ręce, czując jak ubłocone ubranie lepi mu się do ciała.
Wziął głęboki, drżący oddech i otworzył oczy.
Ujrzał zatrzymujące się przed sobą stopy i skraj czarnej szaty. Jego głowa
momentalnie się poderwała, a wzrok podążył wyżej, wzdłuż zaciśniętych na różdżce,
nieludzko wychudzonych, bladych palców o długich, ostrych szponach i zatrzymał się
na gadziej twarzy Voldemorta, wpatrującego się w niego z wyrazem chorej, trudnej
do opisania satysfakcji.
Harry zerwał się z ziemi z taką szybkością, że zakręciło mu się w głowie i na chwilę
stracił dech w płucach.
Widział je teraz tak wyraźnie, tuż przed sobą. Czerwone oczy o pionowych źrenicach,
rozżarzone płonącą w nich, wyzbytą wszelkich ludzkich odruchów bezwzględnością.
Pozbawione warg usta rozciągnęły się w mściwym, upiornym uśmiechu.
Harry przypomniał sobie wszystkie koszmary, które nawiedzały go niezliczoną ilość
razy.
Ale tym razem... tym razem nie miał szans się obudzić.
Jego serce podskoczyło do gardła, kiedy czerwone oczy rozjarzyły się nagle i dłoń
Voldemorta wystrzeliła do przodu, łapiąc go za szczękę i ściskając mocno, tak
mocno, iż Harry poczuł jego szpony wbijające mu się w skórę. Blizna zapiekła tak
bardzo, iż przez chwilę Harry miał wrażenie, że jego głowa eksploduje.
- No proszę... Harry Potter zaszczycił nas swoją obecnością - powiedział
nasączonym triumfem, zimnym głosem i roześmiał się głośno. Harry zacisnął na
chwilę powieki, mając wrażenie, że ten śmiech wdziera mu się do umysłu. Słyszał,
jak niesie się dalej, rozrasta, wzmagany setkami gardeł, a potem ucicha powoli. I
kiedy przebrzmiał już zupełnie, usłyszał suchy, wyprany z emocji głos Voldemorta: -
Witamy.
Harry zacisnął usta. Oczy Voldemorta wbijały mu się w źrenice z taką
natarczywością, jakby pragnęły mu je wypalić.
- Rozczarowujesz mnie - odezwał się Voldemort, kiedy Harry nie odpowiedział. -
Gdzie się podziały twoje dobre maniery? Nie przywitasz się z nami?
- Daruj sobie - odparł chłodno Harry, starając się nie okazać ani odrobiny tego, co
szalało teraz w jego wnętrzu. - Ja dotrzymałem słowa. Przyszedłem tutaj sam, w
przeciwieństwie do ciebie.
Podłużne nozdrza Voldemorta rozszerzyły się. Rozejrzał się po zgromadzonych
wokół twarzach, zwracając się do swych sług:
- Słyszeliście? Chłopiec przybył tutaj sam.
W powietrze wzbił się gromki śmiech, a kiedy przebrzmiał, palce zaciskające się na
szczęce Harry'ego wbiły się w nią jeszcze mocniej i Voldemort wysyczał mu prosto w
twarz:
- Myślisz, że moi Śmierciożercy przybyli tu, by podziwiać krajobraz?
Harry zmarszczył brwi.
Co to miało znaczyć?
Nozdrza Voldemorta ponownie zadrgały, tak jakby węszył.
- Wyczuwam twój strach, chłopcze - wysyczał po chwili. - Jego smród unosi się wokół
ciebie. Czuję go. Czuję tę rozkoszną woń... Nakarmię się nim dzisiaj do syta. - Harry
w ostatniej chwili powstrzymał jęk, kiedy szpony jeszcze mocniej wbiły mu się w
skórę. - Odbiorę ci wszystko. Nie pozostanie z ciebie nic, poza nędzną kreaturą,
pełzającą u moich stóp i błagającą o śmierć... ale to będzie dopiero początek.
Będziesz patrzył, jak obracam w pył wszystko, w co wierzysz. Zniszczę w tobie każdy
promyk nadziei, aż nie pozostanie nic poza ciemnością. A na końcu odbiorę ci także i
ją. Staniesz się tylko wspomnieniem, Harry Potterze. Twoja krew będzie krążyć w
mych żyłach, a twoja moc w mym ciele. I to właśnie ty przyczynisz się do mego
zwycięstwa.
Harry przełknął ślinę, czując jak jego serce zwalnia, a z twarzy odpływa cała krew.
Ale wciąż miał go przy sobie. Wciąż czuł jego ucisk, ukryty pod koszulą, umocowany
za paskiem... wciąż miał nadzieję. I cokolwiek Voldemort powie... nie pozbawi go jej.
- Jeszcze zobaczymy - powiedział cicho, nie odrywając spojrzenia od rozlewającej
mu się przed oczami czerwieni. I napływającej do niej furii.
Voldemort puścił jego szczękę i złapał go za włosy, szarpnięciem odchylając mu
głowę do tyłu i wbijając różdżkę w szyję. Ale kiedy się odezwał, nie zwracał się do
niego, tylko do Śmierciożerców:
- Przygotujcie się. Mogą tu przybyć w każdej chwili. Wiecie, co macie robić.
W powietrzu rozległy się głośne potwierdzenia i szelest szat, kiedy Śmierciożercy
sięgnęli po swoje różdżki.
- I pamiętajcie, nie wolno wam go zabić. Potrzebny mi jest żywy.
Harry poczuł ukłucie w piersi.
O kim mówił?
Nie miał jednak czasu się nad tym zastanowić, gdyż Voldemort przysunął się bliżej,