słowa tyle jadu, iż niemal poczuł jak spływa mu do gardła. Twarz Dumbledore'a była
nieporuszona i opanowana. I tylko Severus potrafił dostrzec to, co kryło się za tymi
stalowoniebieskimi oczami spoglądającymi na niego jak na krnąbrnego nastolatka
znad okularów połówek. Widział to już zbyt wiele razy w innych oczach - czerwonych
jak morze krwi, przeciętych podłużnymi źrenicami.
Lodowate, bezwzględne zaślepienie.
- Skoro tak dobrze mnie poznałeś, to doskonale wiesz, do czego jestem zdolny -
wyszeptał przez zęby, niemal przewiercając swoim spojrzeniem te stalowe oczy
naprzeciw. - Może i wyruszamy na tę wojnę razem, ale nasze ścieżki biegną w
zupełnie różnych kierunkach i każdy z twoich aurorów, który spróbuje wejść mi w
drogę, skończy jako pokarm dla padlinożerców.
- Wiesz, że mogę cię powstrzymać - odparł spokojnie Dumbledore. - Obowiązuje cię
przysięga, Severusie.
- Spróbuj - wyszeptał śmiertelnie poważnym głosem. - Ale wtedy zamiast małego
zwycięstwa poniesiesz jedynie sromotną porażkę.
Dyrektor zmarszczył brwi, ale Severus nie miał zamiaru dopuścić go do głosu.
Jak ten stary głupiec śmiał mu grozić? Jak śmiał chociaż pomyśleć o tym, że zdoła
go powstrzymać?
- Jeżeli Potterowi coś się stanie, będziesz pierwszym, który mi za to zapłaci -
wysyczał prosto w jego haczykowaty nos i nie czekając na jakąkolwiek odpowiedź,
odwrócił się i ruszył w stronę wyjścia.
- Severusie... - Dumbledore nie wymówił tego głośno, ale wystarczająco stanowczo,
by Snape zatrzymał się przy drzwiach.
Niech spróbuje... niech tylko spróbuje...
- Wszystko jest teraz w twoich rękach. Wierzę, że go odnajdziesz. Tylko razem
tworzycie broń, która ma szansę go pokonać - usłyszał łagodny głos za plecami, ale
nie odwrócił się, by spojrzeć na dyrektora. - Uważaj na siebie.
Severus nie odpowiedział. Wyszedł z gabinetu, kierując się wprost do punktu
aportacyjnego.
***
Pomimo płaszcza ciałem Hermiony wstrząsały dreszcze. Nawet ciepłe ramię Rona,
którym ją obejmował, nie potrafiło dać jej schronienia. Do jej uszu dobiegał gwar
wielu różnych głosów, prowadzone szeptem rozmowy. Otworzyła zaciśnięte powieki i
po raz kolejny rozejrzała się po polanie.
Byli tu niemal wszyscy. Członkowie Zakonu Feniksa, aurorzy, pracownicy
ministerstwa, nauczyciele, nieznani jej czarodzieje i czarownice, a nawet skrzaty
domowe. Widziała Hagrida i madame Maxime. Niedaleko nich rodzice Rona
rozmawiali z Lupinem i Kingsleyem Shackleboltem. Bill obejmował ramieniem Fleur,
a Charlie i Percy wydawali się namawiać Ginny do pozostania w zamku.
Po lewej stronie stali uczniowie Hogwartu. Zadziwiające jak wiele osób wykazało
chęć uczestnictwa w bitwie. Kiedy biegła razem z Ronem przez korytarze Hogwartu,
była przekonana, że to na nic. Że nikt nie będzie chciał narażać swojego życia dla
Harry'ego. Ale bardzo szybko zrozumiała, że nie o Harry'ego tu chodziło.
Niemal każdy znał kogoś, kto stracił w wojnie bliską osobę, a niektórzy stracili także
członków własnych rodzin. W końcu nadeszła szansa, aby się zjednoczyć i pokonać
Voldemorta. Nawet ukryci bezpiecznie w Hogwarcie nie mogli być pewni kolejnego
dnia. Wojna stała niemal u bram zamku, pukając w nie coraz głośniej i natarczywiej.
Ale żaden z nich, budząc się dzisiejszego poranka, nie przypuszczał, że nadejdzie
tak szybko. Że jeszcze tego samego dnia będą stali tutaj, wśród tylu innych, szykując
się do walki. Że zakończenie tego trwającego latami horroru nadejdzie na trzy
miesiące przed końcem roku szkolnego.
Przeważali szósto i siódmoroczniacy, ale widziała również wiele osób z piątego roku.
McGonagal chodziła wśród uczniów i odsyłała do zamku każdego poniżej czwartego
roku. Gryfonów i Krukonów było najwięcej, widziała nawet Seamusa, który zjawił się
tutaj pomimo nienawiści, którą żywił do Harry'ego i rozmawiał teraz z Neville'em i
Deanem. Widziała zapłakaną Anastassy, którą Greg ciągnął za rękę w stronę
McGonagal . Widziała Ginny, która uwolniła się od braci i podbiegła do Grega, łapiąc
go za dłoń i przytulając się do jego ramienia. Podniesione głosy kazały jej odwrócić
głowę. Zobaczyła Tonks i Lunę. Sprzeczały się ze sobą. W pewnym momencie Luna
odwróciła się i podeszła do grupki Krukonów ze swojego roku, a Hermiona z
zaskoczeniem obserwowała, jak Tonks podchodzi do niej, szarpnięciem wyciąga ją z
tłumu i zaczyna siłą ciągnąć do Hogwartu i dopiero interwencja profesor Sinistry
przerwała tę dziwną sprzeczkę.
Puchoni stanowili mniej liczną grupę. Zachariasz Smith obracał w palcach swoją
różdżkę, przyglądając jej się w zamyśleniu, a Susan Bones i Hanna Abbott trzymały
się za ręce, słuchając tłumaczącej im coś z ożywieniem profesor Sprout. Ale
prawdziwym zaskoczeniem było to, że zjawiło się także kilkoro uczniów Slytherinu.
Hermiona nie znała ich nazwisk, ale widywała ich czasami na korytarzach. Zawsze
trzymali się trochę na uboczu, nie biorąc udziału w fortelach i chuligańskich
wybrykach pozostałych uczniów swojego domu.
Pomimo wielu różnic, wszystkich na tej polanie łączył wspólny cel i Hermiona niemal
czuła ich zjednoczoną moc, unoszącą się wokół niczym niewidzialny dym,