Rozejrzała się i spojrzała prosto w popielatobrązowe oczy Dedalusa. Był jednym z
najlepszych aurorów, jakich znała. I najstarszych. Ocalił jej życie niezliczoną ilość
razy podczas różnego rodzaju akcji, w których brali udział. Nigdy jej nie zawiódł, a
ona zawsze robiła wszystko, by mu dorównać. Jako auror miała obowiązki do
wypełnienia, a teraz właśnie czekał ją najtrudniejszy sprawdzian ze wszystkich.
Ale...
- W które miejsce zostali aportowani uczniowie? - zapytała, przekrzykując huk
pierwszych klątw rozbijających się o prowizoryczną barierę ochronną.
Mężczyzna spojrzał na nią z zaskoczeniem.
- Skąd mam, do cholery, wiedzieć? Wiem tylko, że musimy się pospieszyć!
Dumbledore i pozostali nie wytrzymają już długo! Chodź!
Złapał ją za ramię, ale ona wyrwała je, cofając się. Zdumienie, które pojawiło się na
jego twarzy, było niczym cios prosto w żołądek.
- Co ty wyprawiasz, dziewczyno?
- Przepraszam - wyszeptała, odwracając się i rzucając biegiem wzdłuż linii drzew.
Musi ją znaleźć. Musi ją znaleźć i zabrać stąd! Najdalej jak to możliwe! Nie powinna
była w ogóle pozwolić... nigdy... ale wokół było zbyt wielu świadków. Co miała
zrobić?
Kilka razy o mało nie zderzyła się z aportującymi się aurorami i czarodziejami, którzy
nagle pojawiali się na jej drodze. Było ich coraz więcej. Powietrze wypełniło się
świstem zaklęć i okrzykami. Kotara ognia opadła i dwie wrogie armie zmieszały się
ze sobą, rozświetlając niebo rozbłyskami i nasączając powietrze łuną śmierci.
Przebiegając przez wzniesienie, ujrzała Dumbledore'a, który stał samotnie z
uniesioną różdżką, kontrolując ogromny ognisty wir, coraz bardziej rozrastający się
na boki i niczym bicz dosięgający wszystkich Śmierciożerców, którzy otoczyli go
szczelnym kordonem, próbując przebić się przez tę Szatańską Pożogę.
Nagle tuż przed nią aportowało się dwóch Śmierciożerców. Wiedziała, że ma tylko
sekundę, zanim odzyskają zmysły po aportacji, więc nie czekając na nic, cisnęła w
pierwszego z nich zaklęciem odcinającym dopływ powietrza, a kiedy mężczyzna
upadł w trawę, trzymając się za szyję i dusząc, błyskawicznie skoczyła pomiędzy
drzewa, umykając przed klątwą drugiego ze Śmierciożerców.
- Dopadnę cię, ty suko! - usłyszała za sobą tubalny ryk i drzewo przed nią niemal
eksplodowało, kiedy uderzyło w nie zaklęcie. Zatrzymała się gwałtownie, prawie
upadając w trawę i osłaniając się rękami przed sypiącymi się drzazgami. Na oślep
wycelowała i posłała Repulso w kierunku, w którym powinien znajdować się
Śmierciożerca. Zaklęcie uderzyło w znajdujące się wokół drzewa, rozsadzając je i
wypełniając powietrze dymem, prochem oraz resztkami kory, ale w ostatniej chwili
zdążyła skoczyć w bok, przeturlać się po ziemi i ukryć za grubym, powalonym na
ziemię konarem.
Miała wrażenie, że każdy oddech rani jej płuca, jakby w powietrzu zamiast tlenu,
znalazły się jedynie igły. Czuła piekące rozcięcia na twarzy, posiekanej resztkami
fruwających wszędzie drzazg.
Zapadła względna cisza, jeśli nie liczyć odległych eksplozji, wybuchów i kakofonii
wykrzykiwanych zaklęć.
Podniosła się i bardzo powoli wysunęła głowę zza pnia, przeszywając badawczym
spojrzeniem zadymioną okolicę.
Powinien gdzieś tam leżeć... Powinien...
- Tu cię mam, ty podstępna zdziro!
Tonks odwróciła głowę, czując przeszywający jej ciało, lodowaty dreszcz i spojrzała
prosto w czubek wycelowanej w siebie różdżki.
*
Powietrze drżało, naelektryzowane wypełniającą ją magią. Snopy zaklęć wzbijały się
w górę, zderzając się ze sobą, lub niczym płonące strzały, mknęły wprost ku
znajdującym się na ziemi wrogom.
Ziemia paliła się, zamieniała w smolistą maź lub w sypki piasek, pochłaniając
każdego, kto okazał się zbyt powolny lub po prostu nieostrożny. Sylwetki walczących
raz po raz rozświetlały eksplozje i erupcje, wrzaski umierających mieszały się z
wykrzykiwanymi klątwami, a zaklęcia ochronne z zabijającymi.
Śmierciożercy nacierali niczym stado rozwścieczonych, złaknionych krwi bestii, ale
zorganizowana obrona drugiej strony, skutecznie odpierała ich ataki. Ministerialne
zaklęcia ochronne rozpościerały się wokół niczym rozkładane pospiesznie parasole,
drżąc pod wpływem uderzającego w nie deszczu klątw. Ziemia wybuchała pod
stopami, zasypując głowy walczących gradem ciemnobrązowej brei.
Aurorzy utworzyli szczelny kordon, ciskając zaklęciami z taką prędkością, że
powietrze przed nimi wydawało się parować. Ich ataki okazały się na tyle skuteczne,
że bez przerwy przesuwali się w przód, zmuszając dużą grupę Śmieciożerców do
cofania się.
Ale pozostali mieli mniej szczęścia. Ich ciała uderzały w ziemię, wstrząsane
konwulsjami, podpalane lub zamieniane w nieruchome posągi. Hermiona widziała na
własne oczy, jak jedna z czarownic rozpadła się dosłownie na proch, a fala
uderzeniowa odrzuciła ją i Rona na kilka metrów w tył. Upadając, wrzasnęła z bólu,
czując chrupnięcie w barku, ale bardzo szybko się podniosła, rozglądając się wokół i
szukając pozostałych.
Na lewo od niej Luna, Neville, Seamus i Dean walczyli z dwójką Śmierciożerców.
Cho i reszta Krukonów zniknęła jej z oczu już jakiś czas temu, kiedy tuż obok