Gdzie znajdowało się owo "miejsce"?
Wydawało mu się, że zna odpowiedź, ale nie miał w sobie wystarczająco dużo
odwagi, aby chociaż pomyśleć o tym, by jej udzielić.
Mógł tylko kulić się i czekać... ale na co?
Cisza była przytłaczająca. Wypełniał ją jedynie ten paskudny, świszczący oddech i
niski, charczący warkot, niemal zwierzęcy...
Dopiero po jakimś czasie Harry zorientował się, że do jego uszu dobiega jeszcze
jeden dźwięk. Początkowo zniekształcony i przypominający powracające echo, ale z
czasem coraz wyraźniejszy. Jakby... nawoływanie.
I... tak, wyczuwał to coraz wyraźniej. Czyjąś obecność. Emocje. Silne. Coraz
silniejsze.
Strach. Ale nie należący do niego. Ten strach był zupełnie inny. Gorący niczym
roztopiony żelazny pręt i jednocześnie wystarczająco twardy, by przebić się przez
wszystko, co stanęłoby na jego drodze.
I zbliżał się.
Poszukiwał go.
Ale nie odnajdzie go. Nie odnajdzie, jeżeli Harry nie da mu jakiegoś znaku.
Jakiegokolwiek.
Severusie...
Wszystko zamarło. Ale tylko na ułamek sekundy. I Harry poczuł uderzenie gorąca. I
żar, owijający się wokół niego niczym peleryna i wyciągający go z czeluści.
I strach zmieniający się w ulgę, otulający go przyjemnym ciepłem i unoszący, coraz
wyżej i wyżej, z dala od mroku i tego, co się w nim kryło.
A potem znowu dotknął stopami podłogi. Podtrzymująca go siła zniknęła i upadł na
kolana. Powoli otworzył oczy i zamrugał, porażony jasnością. Wszędzie wokół niego
znajdowały się szyby. A za nimi ujrzał...
...siebie. Szedł boso korytarzem, ubrany w szpitalną piżamę, trzymając w dłoni pióro,
pergamin i buteleczkę z atramentem. Widział swoją pozbawioną wyrazu twarz o
pustych oczach. Twarz kogoś, kto stracił wszystko i chciał odzyskać chociaż
odrobinę. Nawet jeżeli ceną za to miało być utracenie tego, co mu pozostało.
Zobaczył, jak wchodzi do sowiarni, odgarnia śnieg spod ściany, siada i zaczyna
pisać.
Nie! Severus nie może tego zobaczyć!
Myśl o czymś innym, o czymś innym...!
Zacisnął powieki i zasłonił uszy rękami, za wszelką cenę próbując przypomnieć sobie
uczucie, które towarzyszyło mu podczas ścigana Złotego Znicza. Ale złota kulka
rozmyła się po zaledwie ułamku sekundy, zamieniając się w rozłożony na kolanach
pergamin i jego dłoń, zawieszoną nad pustą kartką.
Nie potrafił. Był zbyt słaby, by mu przeszkodzić. Wyczuwał jego siłę. Unosiła się
wokół niczym zaginająca przestrzeń, gęsta aura, zmuszając go... zmuszając go, by
patrzył i przypominał sobie. Każde, słowo, każdą swoją myśl.
I nie był w stanie tego przerwać.
Dłoń opadła, kreśląc na pergaminie pierwsze litery i w tej samej chwili Harry usłyszał
swoje własne myśli, chociaż z każdą chwilą stawały się one coraz bardziej
niewyraźne, zagłuszane dziwnym, coraz głośniejszym brzęczeniem...
Spotkam się z tobą za dwa tygodnie...
Głośny trzask, przypominający uderzenie błyskawicy sprawił, że Harry wzdrygnął się
i szybko spojrzał na szybę przed sobą. Drżała.
...będziesz mógł zrobić ze mną, co zechcesz...
Drżenie zmieniło się w wibracje. Harry odsunął się na środek, z przerażeniem
patrząc na pojawiające się na szkle pęknięcia.
...Snape ma wrócić do Hogwartu cały i zdrowy...
Wiedział, że to już koniec. Że jeszcze chwila i...
...jeśli dowiem się, że coś mu się stało...
Zdążył osłonić głowę rękami w tej samej chwili, w której nastąpił potężny huk i szyby
eksplodowały, zasypując go odłamkami. Skulił się na środku podłogi, słysząc jedynie
brzęk opadającego wokół szkła. I dopiero kiedy nastała całkowita cisza, odważył się
zabrać ręce i otworzyć oczy.
Wspomnienia dalej przewijały się wokół niego, ale wydawały się chaotyczne, jakby
kierująca nimi siła była zbyt rozdarta wypełniającymi ją emocjami, by nad nimi
zapanować i by dokładnie im się przyjrzeć.
I Harry widział przenikający je ogień. Coraz silniejszy i silniejszy, spalający
doszczętnie każdą pojawiającą się chwilę i zagłuszający swym trzaskiem echo jego
własnych myśli.
Chwilę, w której otrzymał odpowiedź od Voldemorta.
...Jeżeli się nie zjawisz, nigdy więcej go nie zobaczysz. Nigdy...
Chwilę, w której przypatrywał się z oddali stojącemu w drzwiach, rannemu
Severusowi.
Żył... Żył... Dotrzymał słowa...
Lekcje z Luną i Tonks...
Jak mam go pokonać? Jak? Zostało tak mało czasu...
Ostatnia lekcja Eliksirów...
Na następną lekcję? To była moja ostatnia lekcja Eliksirów.
Zobaczył siebie, stojącego przed drzwiami klasy i wpatrującego się w nie z takim
wyrazem twarzy, że mimowolnie poczuł dreszcz.
Tyle wspomnień...
Wreszcie ujrzał skulonego pod ścianą chłopca w pelerynie niewidce i pomimo, że
ogień strawił już niemal wszystko, pożerając całą scenę gorącymi płomieniami, zdołał
usłyszeć jeszcze niewyraźne, zagłuszone trzaskiem pożogi echo swych myśli:
Nie pozostało już nic. Nic, poza tą jedną, jedyną drogą.
Wypić eliksir...
Nie zdołał zobaczyć już nic więcej. Płomienie pochłonęły wszystko, łącznie z
podłogą, na której klęczał i poczuł jak coś wyciąga go na powierzchnię tego
wszechogarniającego żaru i odpycha. Zachwiał się, poleciał kilka kroków do tyłu i
wpadł na ścianę, walcząc z zawrotami głowy.
Znów był w komnacie Snape'a.