Poczuł na twarzy pęd powietrza. Wiatr rozwiewał mu włosy, kiedy zdrętwiałymi
palcami ściskał rączkę miotły i leciał, coraz szybciej i szybciej, ponieważ przed chwilą go widział. Złoty Znicz. Był coraz bliżej, teraz widział go tak wyraźnie. Już go prawie
miał... Wyciągnął rękę i niemal położył się na miotle i wtedy... jego palce zacisnęły się wokół złotej kulki, a ciało wypełnił ogień triumfu, mieszając się z torpedującym jego
uszy wrzaskiem radości...
Opadał na ziemię powoli, rozkoszując się tym wrzącym w żyłach, zapierającym dech
w piersiach poczuciem wygranej. Znicz trzepotał w jego dłoni.
Zdobył go! Zwyciężył!
Otworzył oczy. Był sam. Wokół panowała nieskazitelna cisza. Zmierzch otulił boisko
kokonem gęstej ciemności.
Harry zagryzł wargę i spuścił wzrok, a z jego piersi wyrwało się długie, gorzkie
westchnienie.
***
Harry stęknął i rozmasował obolałą szyję, po czym ponownie wbił spojrzenie w mapę.
Zostało mu dziesięć godzin. Dziesięć godzin do spotkania z Voldemortem, a on
nadal nie miał eliksiru.
Poprzedniego wieczoru siedział pod gabinetem Snape'a prawie pięć godzin. Na
próżno.
Ale teraz nie zamierzał rezygnować. Choćby miał tu siedzieć i czekać do rana,
choćby miał uruchomić alarm... musi zrobić wszystko, aby go zdobyć! To była jego
ostatnia szansa.
Dziesięć godzin... A przecież musi się jeszcze dostać na miejsce spotkania. Ile czasu
zajmie mu podróż na miotle do Dartmoor? Przecież to na drugim końcu kraju!
Powoli zaczynała ogarniać go panika.
Przycisnął dłoń do oczu i przetarł powieki.
Nie, panika nie była teraz wskazana. Musi zachować trzeźwy umysł, aby zdobyć
eliksir. Tylko to się teraz liczyło. Ale jak ma to zr...
W chwili kiedy jego spojrzenie padło na poruszającą się korytarzem kropkę z
napisem Nott, serce podskoczyło mu niemal do gardła.
Czyżby to...? Czyżby to właśnie miała być jego szansa?
Uważnie obserwował zbliżającą się kropkę. Tak, nie było żadnych wątpliwości! Nott
zmierzał wyraźnie w kierunku gabinetu Mistrza Eliksirów! A to oznaczało, że wejdzie
tam, a potem on i Snape wyjdą i Harry będzie mógł...
Zerwał się na równe nogi, wcisnął mapę do kieszeni bluzy i wyciągnął różdżkę.
Skierował ją na siebie i wyszeptał dwa zaklęcia.
- Tacitus Gressus. Eradico Aura.
Wyciszenie kroków i stępienie własnego zapachu (dzięki któremu Snape zawsze
potrafił wyczuć jego obecność) powinno mu pomóc wśliznąć się do środka
niezauważonym. Nawet jeżeli wiedział, że zaklęcia przestaną działać po piętnastu
minutach. Miał tylko nadzieję, że zanim to nastąpi, ani Snape'a, ani Notta dawno już
nie będzie.
Schował różdżkę do kieszeni i podbiegł do drzwi, mocno przyciskając do siebie
pelerynę. Stanął z boku, tuż obok futryny, uważnie obserwując nadchodzącego
Ślizgona. Chłopak zatrzymał się przed drzwiami i zapukał niedbale. Ze środka
dobiegło krótkie, ostre polecenie:
- Wejść!
Nott nacisnął na klamkę i pchnął ciężkie drzwi.
Harry miał tylko ułamek sekundy. W ostatniej chwili zdążył prześliznąć się za nim,
kiedy drzwi już się zamykały. Stanął pod ścianą, czując jak mocno bije mu serce.
Snape siedział przy swoim biurku, pochylony nad pergaminami.
- Dobry wieczór, profesorze - powiedział Nott z nutą nonszalancji w głosie. - Mam
nadzieję, że nie przeszkadza panu to, że przyszedłem nieco wcześniej?
Snape rzucił mu nieokreślone spojrzenie.
- Siadaj. Zaraz skończę i będziemy mogli wyruszyć. - Po tych słowach ponownie wbił
spojrzenie w leżące przed nim pergaminy.
Nott zrobił kwaśną minę, jakby nie podobało mu się to, że musi czekać. Podszedł do
biurka i usiadł przy nim, zakładając ręce na piersi i wbijając wzrok w stojące na
półkach słoiki i butelki.
Harry ostrożnie przesunął się w pobliże drzwi prowadzących do komnat Mistrza
Eliksirów. Miał ogromną nadzieję, że Snape zamierzał przejść przez nie jeszcze
przed wyjściem z Nottem. Nie podobała mu się wizja siedzenia tutaj do jego powrotu.
Zresztą co by wtedy mógł zrobić? Snape wszedłby do swych komnat i raczej już by
ich nie opuścił. Nie, teraz miał jedyną okazję. To była jego ostatnia szansa. Jeżeli jej nie wykorzysta i nie zdobędzie eliksiru, to już teraz w zasadzie może iść do
Voldemorta i podać mu się na srebrnej tacy.
Pozostało czekanie.
Aby zająć czymś rozbiegane, nerwowe spojrzenie, wzorem Notta wbił je w stojące na
półkach słoje i butelki i dopiero teraz zauważył, że duża część z nich była... pusta.
Dziwne.
Stały tutaj, odkąd tylko pamiętał. Odkąd po raz pierwszy odwiedził ten gabinet na
drugim roku. Zawsze pełne różnokolorowych substancji, osobliwych, pływających w
roztworach i zawiesinach "przedmiotów" oraz niezwykłych, czasami bardzo trudno dostępnych ingrediencji. A teraz większość zniknęła, chociaż w niektórych butelkach
odrobinę pozostało.
Co to mogło oznaczać?
Zanim jednak zdążył się nad tym dłużej zastanowić, Snape odłożył trzymane w dłoni
pióro, złożył pergaminy, wsunął je do szuflady biurka i podniósł się.
- Zaczekaj tu na mnie.
Harry napiął się cały.
Tak! Snape ruszył w jego kierunku. To znaczy, w kierunku swych komnat. Harry
przysunął się jeszcze bliżej i zatrzymał tuż obok drzwi. Miał ogromną nadzieję, że