Za dawnych czas'ow, gdy drzewa mawialy,A rzadce sobie zadnego nie mialy,Zgodna na nowa sejm ustanowily,Gdzie wszech rodzaj'ow drzewa sie skupily,Radzac o dobrym pospolitym z soba,By mogli kr'ola wzdy obra'c nad soba,Kt'ory by one sadzil y sprawowal,A nieprzyjaci'ol najazdy hamowal.Po dlugich radach zgode uczynily,Aby oliwe na pa'nstwo wsadzily,Do kt'orej poszly rodem najprzednejsze,Barwa, owocem najuzytecznejsze.Rzekly z pokora, odprawuja'c swojePoselstwo: Prosim, naklo'n uszy twoje,Szlachetno drzewo, drzewo mile bogom,Twoim schylamy czolo nasze nogom.Zawszez zielone, owoc tw'oj przemnogi,Wonno's'c twa wdzieczna y olej do's'c blogi:Pokoju znamie ty jeste's 'swietego,Kr'olem sie obra'c zadamy dla tego,Zgodny jest konsens, wszyscy cie zadamy,Chciej przyja'c berlo, rzadz wszemi drzewami.Na co oliwa te wyrzekla slowa:Dobra, no dziwna jest nam wasza mowa.Dobra rzecz wprawdzie sprawowa'c inemi,Lecz kto udolny silami swojemi.Dziwna mi przeto, ize slabo's'c mojaWielmozno's'c wasza na rzad taki stroja.Wiek moj zielony y wzrost nie potemu,A nad to rodze tlusto's'c 'swiatu wszemu,Bogu y ludziom dziwie pozyteczna,A mogez wzdy ja tak by'c niestateczna,Bym opu'sciwsze wygody takoweMiala sie kaza'c na honory nowe.Prosze lask waszych: misja niewymowna,Zgoda ciezarom tak wielkim nier'owna.A ze'scie tak mie uczci'c pozwolily,Gotowa'n wdzieczy'c p'oki stanie sily.Z zalem poslowie nazad powr'ociliY relacja w sejmie uczynili.Wszystko nie milo, ze pan znamienityNa rzad kroliewski nie chcial by'c uzyty.Wiec nowe usta porzadnie wydaja,Wszystkie na drzewo figowie zgadzaja;Szla inne posly madre, krasomowne,Funktii takiej drzewa we wsze r'owne,Kt'ore stanowszy przed compektom jego,Oddaly sprawy przybycia swojego.Madrych gl'ow slowa nie proste tam byly,Ludzkie dowcipy pewnie by pocily.Pro'zba pokorna, ofiary do's'c wiele,Kozdy sie posel u nog jego 'sciele,Sceptr by przyjelo, ale y tu maloWt'ore poselstwo u figi wskuralo,Во y figowie drzewo odpawiada:Ja wszystkim drzewom usluzy'c by rada,Kr'olem by'c nie mnie: do's'c sie ja klopoce,By sladki mogla swe rodzi'c owoce.Tych ja wdzieczno'sci nigdy nie opuszczeZa rzad kr'olewski nad lasy y puszczy.A drzewom wszystkim Pospolitej RzeczyChe'c te zawdziecza'c bedzie mi na pieczy.W tym pan'ow posl'ow hojnie kontentuje,Owoc'ow kosze swoich im daruje.Mile's im dary, lecz ze nie sprawili,Smetni do rady sejmu powr'ocili.Oddali sprawy lecz wszystko nie milo,Ze wt'ore pr'ozne poslowanie bylo.Juz sie na trzecie rada zgromadzaja,Kogo wzdy kr'olem prosi'c sobie maja:Wiele sie nam drzew znajdowalo godnych,Lecz malo, na nich wzor'ow bylo zgodnych.Winna macica przodek otrzymala,Na niej sie wszystkich zgoda zawiazala.Do niej poselstwo zacne wyprawuja,Korone, berlo mile ofiaruja;Wierno's'c podda'nstwa deklaruja przy tym,By kr'olem byla drzewom znamienitym.Lecz darmo trzecie juz poselstwo bylo,Bo sie y winno drzewo wym'owilo:Rodze,— rzka'c,— grona, slodka krwia plynace,Boga y ludzi mile wieselace,Kt'ore za's moge pou'sci'c dla tego,Bym sie ujela rzadu kr'olewskiego.Wole w plodno'sci by'c blogoslawiona,Nizli kr'olewskim wie'ncem ozdobiona.Niech ze mie, prosze, za wymowna majaSzlachetne drzewa, kt'ore cze's'c mi daja,Wdziecznam ich laski, wdzieczy'c obiecuje,Rzadu nad sily moje rokoszuje.Za tym poslowie hojnie traktowani,Winem y gronmi ukontentowani;Weseli winem, odpowiedzia smutni,By co straciwszy, powroca niechutni.Przynie'sli na sejm respons wszem nie mily,ze trzecie posly namniej nie sprawily.Coz sie uczynim, w zalu sie radzily,A w tym do rhamna[269] hurniem sie pu'scily,Kt'ory jest ostrym cierniem otoczony,Z owocu ksztaltem zgola obnazony;Rodzaj nikczemny y nieuzyteczny,Przystep do niego nie bywa bezpieczny.Do tego wszystkie drzewa zawolaly:Kr'oluj nad nami, rhamnie opu'scialy!Ale zuchwale drzewom odpowiada:Je'sli mie wasza kr'olem bierze rada,Prawdziwie, przydziez w cienie wdziecznie mojeNa odpoczynek, chila'c karki swoje.Jesliz nie chciecie, niech z rhamu wypadnieOgie'n y pozrze cedr liwa'nski snadnie.O zla godno'sci drzewa nikczemnego,Take's pierzchliwa do slowa srogiego!Co zwady czynisz drzewom nie w pozytek,A na zniszczenie, ogniem palisz wszystek?Tak i'scie na tym oplakanym 'swiecie,Czci pragnie kt'orzy, jego zaw'zdy miejcie.Godniem od wszystkich biesiad odpedzienia,Ba y czci za zlo's'c wszelkiej odsadzienia.Przeciwny spos'ob ludzi jest statecznych,Jako oliwa 'swiatu uzytecznych;Jak moga, tacy honor'ow biegaja,Acz ich godno'sci same upuszczaja;Zamkniona wrota takich przed godno'scia,Nie otworza sie zadna wymy'slno'scia.Wiedza, ze jak dym im sie wyszej wzbiraWyniszczon bywa, tak y godno's'c mira.Albo jak babel im sie wiekszy nadmnieTym przedzej gine, tak y godno's'c snadnie.Kto cn'ot owocem drzewu figowemuZr'owna'c sie moze ze wszech naslodszemu,Y ten obiega urzed'ow wysokich,Nie szerzy w uczcie szat skrzydel szerokich,Nie trwa o pierwszo's'c miejsca w posiedzieniu,Niechce by'c zwany dokt'or w nauczeniu,Za nic ma tytul, fraszka praelatury,Nie trwa o mitre, o innestitury;Spokojny kacik jemu za raj stoi,W kt'orym upadku namniej sie nie boi:Na drzewa male pioruny nie bija,Ani tez wiatry szturmem na'n nie wija.Najwieksze latwej lamanie bywaja,Ba y z korzenia snadnie wywracaja.Lekkie pioreczka pod niebo wzniesione,—Tak szcze'scie kogo pod niebo wyniesie,W momiencie na d'ol bywaja stracone,Pretko o skale upadku stlucze sie!Kto tedy madry honorow nie goni,Owszem wszelako od onych nie stroniPrzykladem figi, kt'ora odm'owila,Gdy na kr'olestwo uproszana byla.Kto tez macicy winnej jest podobny,Boskiej madro'sci w sercu gronorodny,Ktorego usta madro's'c wylewaja,Jako sie grona z siebie moszcz wydaja;Nie zechce taki swej niecha'c slodko'sci,By dla najwyzszych urzed'ow godno'sci,Bo wszelkie skarby z nia pr'ozne r'owno'sci,Nizsze sa nieba od prawdy madro'sci.Madro's'c bezpieczna, przyjemna, wesola,Wszelakie dobra jej holduja zgola.Stolce za's wielkie — przykre, niebezpieczne,Polne bojazni, trosk y niestateczne.Madry Solomon aby to objawil,Lwami majestat zewszad sw'oj ostawil,Jak by tez m'owiac: kto sie lw'ow nie leka,Tego do sceptru ledwie zgodna reka.Nie rychlo przeto na majestat siedzie,Kto sprawiedliwy, madro'sci nabedzie.Rad jest wymawie, czasem sie okupiOd wielkich rzad'ow, kto prawie nie glupi.Ten tylko chciwie karze sie godno'sci,Kto jest podobny rhamna nikezemno'sci.Podly rodzajem, podlejszy zlo'sciami,Mierziony Bogu niecnot swych o'sciami;Nieuzyteczny bogu y 'swiatowiNa rzady wielkie kaza'c sie gotowy,Kt'orych nabywszy, ach, jak niestatecznyTyran, wydzierca, bezboznik wszeteczny.Trudno przystapi'c dla pychy srogo'sci,Jako dla rhamna dla kolacych o'sci.A co poddanych za pozytek z niego? —Strach, bojaz'n, rany od tyrana zlego.Zapomni Boga, o slawe nie stoi,Na niebo pluje, piekla sie nie boi;Nizszy poddane prawa odejmuje,Lamie wolno'sci, co chce, to sprawuje.Za nic mu sluszno's'c, zgodnych rad nie slucha,—'smier'c, sad kto wspomni, ten trabi na glucha;Wszystkich zagubi y sam zginie wla'snie,Jako skra, miasto spaliwszy, zaga'snie.Wiele nabroi przez male pozycie,Bo jak dym w krotce straci swoje bycie;Albo jak oblak przedziwo przemienie,Bad'z jako ogie'n przed woda zaginie.Zagrzeba pamie'c zlo'snika w popiele,Kt'ory na 'swiecie bied narobil wiele.A nedzna dusza pewnie sie ostanieW ciemnej przepa'sci, w ognia oceanie;Bo jak rhamnisko ni nacz sie nie godzi,Tylo ogniowi w pokarm sie przygodzi.Tak y nikczemnik, chciwy slawy 'swiata,Prawy jest ognia w niesko'nczone lata.Mierzze sie kozdy piedzia stanu swego,Je'sli chcesz ubiec tak upadku zlego.A kto sie zawi'odl, obacz sie przynajmniej,Wierz, nie zawadzie przeszla zlo's'c bynajmniej.Nagrod'z dobrocia przeszle twoje zlo'sci,Tak ujdziesz kary, nabedziesz rado'sci.