Spóźnił się pan pół godziny. Mamy zatem mało czasu — mówiła powoli, przeciągając sylaby. Podeszła do loża lekko kołysząc biodrami. Sprawiała wrażenie, jakby przejście tych dwu metrów było ponad jej siły. Usiadła ciężko i smukłą dłonią uczyniła zapraszający gest. Anwaldt podszedł dość ostrożnie. Przyciągnęła go mocno ku sobie. Wydawało się, że nigdy nie skończy prostej czynności rozpinania jego spodni. Przerwał te zabiegi, pochylił się nieco i ujął w dłonie jej drobną twarz. Spojrzała na niego ze zdziwieniem. Jej źrenice rozpłynęły się, całkiem pokrywając tęczówki. Cienie półmroku obrysowały twarz Lei — bladą i chorą. Szarpnęła głową, aby rozerwać łagodny uścisk. Peniuar zsunął się z ramienia odsłaniając świeże nakłucia.
Anwaldt poczuł, że papieros parzy mu wargi. Wypluł go szybko, trafiając do dużej porcelanowej miednicy. Niedopałek zasyczał w resztce wody. Anwaldt zdjął marynarkę i kapelusz. Usiadł w fotelu naprzeciw Lei. Promienie zachodzącego słońca przenikały przez różowe kotary i tańczyły na ścianie.
— Panno Friedlander, chcę porozmawiać o pani ojcu. Tylko kilka pytań…
Głowa Lei opadła do przodu. Oparła łokcie na udach, jakby zapadała w sen.
— Po co to panu? Kim pan jest? — Anwaldt raczej się domyślił tych pytań.
— Nazywam się Herbert Anwaldt i jestem prywatnym detektywem. Prowadzę śledztwo w sprawie śmierci Marietty von der Malten.
— Wiem, że pani ojca zmuszono do przyznania się do winy. Znam też brednie Weinsberga alias Winklera…
Urwał. Wyschnięte gardło odmawiało mu posłuszeństwa. Podszedł do zlewu zamontowanego w rogu studia i pił przez chwilę wodę wprost z kranu. Potem znów usiadł w fotelu. Wypita woda parowała przez skórę. Starł wierzchem dłoni falę potu i zadał pierwsze pytanie:
— Ktoś wrobił pani ojca. Może właśnie mordercy. Niech mi pani powie, komu zależało na uczynieniu mordercy z pani ojca?
Lea wolnym gestem odgarnęła włosy z czoła. Milczała.
— Niewątpliwie Mockowi — odpowiedział sam sobie. — Dzięki znalezieniu „mordercy” awansował. Ale doprawdy trudno podejrzewać dyrektora o taką naiwność. A może mordercami baronówny są ci, którzy go do was skierowali? Baron von Kópperlingk? Nie, to niemożliwe z przyczyn naturalnych. Żaden homoseksualista nie jest w stanie zgwałcić w ciągu kwadransa dwóch kobiet. Poza tym baron, wskazując na wasz sklep jako miejsce zakupu skorpionów, mówił prawdę, więc to wszystko nie wygląda na z góry ukartowany plan.
— Krótko mówiąc, pani ojca podsunął Mockowi ktoś, kto wiedział, że baron niegdyś kupował u was skorpiony, wiedział też o chorobie umysłowej pani ojca. Ten „ktoś” znalazł w osobie pani ojca idealnego kozła ofiarnego. Kto mógł wiedzieć o skorpionach i o obłędzie ojca?
— Niech pani pomyśli! Czy oprócz Mocka pojawiał się u was ktoś i wypytywał pani ojca o alibi? Może jakiś prywatny detektyw, taki jak ja?
Lea Friedlander położyła się na boku i oparła głowę na zgiętej w łokciu ręce. W kąciku ust dymił papieros.
— Jeżeli panu powiem, umrze pan — roześmiała się cicho. — Zabawne. Mogę skazywać na śmierć.
Opadła na plecy i zamknęła oczy, papieros wysunął się z uszminkowanych ust i potoczył po łożu. Anwaldt szybkim ruchem wrzucił go do porcelanowej miski. Chciał wstać z tapczanu, kiedy Lea uwiesiła mu się na szyi. Chcąc nie chcąc położył się koło niej. Leżeli oboje na brzuchu, blisko siebie. Policzek Anwaldta dotykał jej gładkiego ramienia. Lea położyła rękę mężczyzny na swoich plecach i wyszeptała mu do ucha:
— Zginie pan. Ale teraz jest pan moim klientem. Więc rób pan swoje. Czas się kończy…
Dla Lei Friedlander czas się rzeczywiście skończył. Usnęła. Anwaldt położył na plecach bezwładną dziewczynę i odchylił jej powieki.
Oczy uciekały pod sklepienie czaszki. Przez chwilę walczył z ogarniającą go żądzą. Opanował się jednak, wstał, zdjął krawat i rozpiął do pasa koszulę. Uzyskawszy w ten sposób trochę ochłody, wszedł do przedpokoju, a następnie do jedynego pomieszczenia, którego jeszcze nie zlustrował: do salonu pełnego mebli w czarnych pokrowcach.
Panował tu przyjemny chłód — okna wychodziły na podwórze. Drzwi prowadziły do kuchni. Ani śladu służącej. Wszędzie sterty brudnych naczyń oraz butelek po piwie i lemoniadzie