Читаем Śmierć w Breslau полностью

Anwaldt siedział w tramwaju linii 18 i z wielkim zainteresowaniem przyglądał się niezwykłemu mostowi na linach, po którym właśnie przejeżdżał. Tramwaj zadudnił na moście, po prawej stronie mignęły czerwonoceglaste budynki i kościół otulony starymi kasztanowcami, po lewej solidne kamienice. Tramwaj zatrzymał się na jakimś bardzo ruchliwym placu. Anwaldt policzył przystanki. Na następnym musiał wysiąść. Tramwaj ruszył i szybko nabierał rozpędu. Anwaldt modlił się, aby jechał jeszcze szybciej. Powodem tych suplicjów była wielka osa, która rozpoczęła swój oszalały taniec wokół głowy asystenta. Najpierw usiłował zachować spokój za wszelką cenę, a jedynie nieznacznie odchylał głowę raz w prawo, raz w lewo. Te ruchy bardzo zainteresowały owada, który wyraźnie upodobał sobie nos Anwaldta. (Pamiętam: lepki słój soku wiśniowego w sklepie kolonialnym w Berlinie, wściekłe osy kąsające małego Herberta, śmiech sprzedawcy, smród łupin cebuli przykładanych do ukąszeń). Stracił panowanie nad sobą i zatrzepotał rękami. Poczuł, że trafił osę. Z lekkim pstryknięciem uderzyła o podłogę tramwaju. Już miał ją zmiażdżyć butem, gdy tramwaj gwałtownie zahamował i policjant runął na jakąś korpulentną damę. Owad wystartował z bzykaniem i przysiadł na dłoni Anwaldta, który zamiast użądlenia poczuł mocne uderzenie gazetą, a następnie charakterystyczny chrzęst. Spojrzał z wdzięcznością na swojego wybawcę — niewysokiego staruszka o ujmującym wyglądzie, który właśnie rozdeptał napastnika. Anwaldt podziękował mu grzecznie. (Skąd ja znam tego staruszka) i wysiadł na przystanku. Zgodnie z poleceniem Mocka przeszedł na drugą stronę i wstąpił między jakieś urzędowe budynki. Na jednym z nich przeczytał szyld: „Klinika uniwersytecka”. Skręcił w lewo. Od kamienic bił żar, piwnice cuchnęły trutką na szczury. Doszedł do rzeki, oparł się o barierkę i zdjął marynarkę. Był zdezorientowany, najwidoczniej się pomylił. Czekał na kogoś, kto wskazałby mu drogę na Hansastrasse. Do barierki podeszła tęga służąca dźwigając wielkie wiadro wypełnione popiołem.

Powoli, nie przejmując się obecnością świadka, zaczęła je wysypywać na trawiasty wał. Nagle zerwał się wiatr — zwiastun burzy. Zawirował wokół wiadra szary dym popiołów i sypnął wprost na twarz, szyję i ramiona rozwścieczonego Anwaldta. Policjant rzucił kajającej się dziewce stek ordynarnych wyzwisk i udał się na poszukiwanie jakiegoś kranu z czystą wodą. Nie znalazł go jednak i ograniczył się do zdmuchnięcia popiołu z koszuli i do otarcia go z twarzy chusteczką do nosa.

Przygoda z osą, popiołem oraz nieznajomość Wrocławia sprawiły, że Anwaldt spóźnił się na spotkanie z Leą Friedlander. Kiedy już trafił na Hansastrasse i znalazł „Studio fotograficzne i filmowe «Fatamorgana»„, było piętnaście po czwartej. Witryna zasłonięta była różowymi kotarami, na drzwiach przybito mosiężną tabliczkę „Wejście od podwórza”. Anwaldt postąpił zgodnie ze wskazówką. Dobijał się długo. Dopiero po kilku minutach drzwi otworzyła rudowłosa służąca. Z silnym cudzoziemskim akcentem oznajmiła, że „panna Susanne” nie przyjmuje spóźnialskich klientów. Anwaldt był zbyt zdenerwowany, aby próbować subtelnych perswazji. Bezceremonialnie odsunął dziewczynę i usiadł w niewielkiej poczekalni.

— Proszę powiedzieć pannie Friedlander, że jestem klientem specjalnym — zapalił spokojnie papierosa. Służąca odeszła wyraźnie rozbawiona. Anwaldt pootwierał wszystkie drzwi z wyjątkiem tych, za którymi zniknęła dziewczyna. Pierwsze prowadziły do łazienki wyłożonej jasnoniebieskimi kafelkami, (ego uwagę przykuła wanna niespotykanej wręcz wielkości stojąca na wysokim postumencie i bidet. Obejrzawszy niecodzienny sprzęt higieniczny, Anwaldt wszedł do frontowego, dużego pomieszczenia, w którym mieściło się studio filmowe „Fatamorgana”. Jego środek zajmował ogromny tapczan wyłożony złotymi i purpurowymi poduszkami. Dookoła rozstawione były teatralne reflektory i kilka wiklinowych parawanów obwieszonych elegancką koronkową bielizną. Nie można było żywić najmniejszej wątpliwości co do charakteru kręconych tu filmów. Usłyszał jakiś szmer. Odwrócił się i ujrzał stojącą w drzwiach wysoką brunetkę. Ubrana była jedynie w pończochy i w czarny, przejrzysty peniuar. Dłonie oparła na biodrach rozsuwając swe okrycie. Anwaldt poznał w ten sposób większość pięknych tajemnic jej ciała.

Перейти на страницу:

Похожие книги

100 знаменитых харьковчан
100 знаменитых харьковчан

Дмитрий Багалей и Александр Ахиезер, Николай Барабашов и Василий Каразин, Клавдия Шульженко и Ирина Бугримова, Людмила Гурченко и Любовь Малая, Владимир Крайнев и Антон Макаренко… Что объединяет этих людей — столь разных по роду деятельности, живущих в разные годы и в разных городах? Один факт — они так или иначе связаны с Харьковом.Выстраивать героев этой книги по принципу «кто знаменитее» — просто абсурдно. Главное — они любили и любят свой город и прославили его своими делами. Надеемся, что эти сто биографий помогут читателю почувствовать ритм жизни этого города, узнать больше о его истории, просто понять его. Тем более что в книгу вошли и очерки о харьковчанах, имена которых сейчас на слуху у всех горожан, — об Арсене Авакове, Владимире Шумилкине, Александре Фельдмане. Эти люди создают сегодняшнюю историю Харькова.Как знать, возможно, прочитав эту книгу, кто-то испытает чувство гордости за своих знаменитых земляков и посмотрит на Харьков другими глазами.

Владислав Леонидович Карнацевич

Неотсортированное / Энциклопедии / Словари и Энциклопедии