Читаем Śmierć w Breslau полностью

Wśród zielonych palm stalą niewysoka, lecz obszerna świątynia. W jej ścianach wykuto małe nisze, w których płonęły kaganki oliwne okopcając wszystko dokoła. Co chwilę ktoś zbliżał się do ognia, kilkakrotnie przesuwał prawą dłoń nad płomieniem, a potem ową osmaloną ręką dotykał swej prawej brwi. Obaj dowódcy mniejszą uwagę zwracali na to dziwne zachowanie; bardziej interesowała ich liczba ludzi w dolinie. Z dużym wysiłkiem, niezależnie od siebie, liczyli i doszli do podobnych wyników: w obrębie świątyni i przylegających doń domostw kłębiło się około dwustu osób obojga płci i w różnym wieku.

Uwagę zwracali zwłaszcza mężczyźni ubrani w obcisłe włosiennice i czarne turbany – dbali oni, aby nie zgasł ani jeden kaganek. Kiedy któryś już się dopalał, maczali w oliwie świeże knoty i płomień sycząc strzelał na nowo.

Na ziemię spadła noc. W świetle kaganków rozpoczęły się obrzędy – dzikie, gwałtowne pląsy. Nad dolinę wzbił się śpiew pełen pasji. Gardłowe okrzyki rozdzierały powietrze. Krzyżowiec był pewien, że jest świadkiem orgii królowej Babilonu Semiramidy, Turek czuł bolesne podniecenie. Spojrzeli po sobie i wydali rozkazy żołnierzom. Powoli, ostrożnie zjechali po łagodnym stoku góry. W powietrzu wibrowały imiona siedmiu aniołów: „Dżibrail”, „Muchail”, „Rufail”, „Azrail”, „Dedrail”, „Azrafil”, „Szamkil”. Huk bębnów, fletów i tamburynów rozsadzał dolinę. Kobiety wpadały w trans. Mężczyźni jak zahipnotyzowani kręcili się dookoła własnej osi. Kapłani składali właśnie w ofierze owce i ich kończyny, a mięsem karmili biedaków. Czekający na swoją kolej podgryzali sznury suszonych fig.

Zagrzmiał huk końskich kopyt, wierni w przerażeniu odwrócili twarze od świętego ognia. Rozpoczęło się. Opancerzone i okryte krzyżami konie tratowały i przeskakiwały żywe bariery. Krzyżowiec, rozłupując mieczem ludzkie kadłuby, upajał się słodkim poczuciem sprawiedliwości: oto pod jego wiernym narzędziem chwały Boga giną czciciele szatana i siedmiu upadłych aniołów, których imiona tak dumnie przed chwilą brzmiały w powietrzu. Turek siał strzałami w dymy ognisk i kaganków. Krew lała się na jaskrawo barwione kurtki i kolorowe zawoje. Nieliczni z napadniętych wyciągali zza pasów swój fantastycznie powyginany oręż i próbowali stawić czoła rozwścieczonym napastnikom. Syk i świst cięciw kusz tworzyły dziwną muzykę. Strzały przeszywały miękkie ciała, zgrzytały na kościach, rozrywały napięte włókna mięśni. Za chwilę pasja napastników obróciła się przeciw ocalałym jedynie kobietom. W uścisku stalowych ramion bladły brązowe twarze, ścinały się piękne, regularne rysy, pod wpływem gwałtownych ruchów rozsypywały się misternie uplecione warkoczyki, więdły kwiaty zdobiące włosy, brzęczały złote i srebrne monety na skroniach, stukały szlifowane kamienie przykrywające czoła, pękały szklane koraliki. Niektóre kobiety chowały się w niszach i skalnych rozpadlinach. Krzyżowcy i Saraceni wyciągali je stamtąd i posiadali w szalonych drgawkach. Ci, których nie spotkała jeszcze ta nagroda, dorzynali nielicznych żywych mężczyzn. Branki pokornie godziły się ze swym losem. Wiedziały, że zostaną wystawione na sprzedaż na targu niewolników. Nad doliną powoli zapadała cisza, z rzadka przerywana jękami bólu lub rozkoszy.

Obaj dowódcy stali na dziedzińcu świątyni przed wejściem do domostwa człowieka, którego od dawna szukali: świętego pira, Al-Szausiego. Na ścianie domu wyrytych było pięć symboli: wąż, topór, grzebień, skorpion i niewielka ludzka figurka. Obok widniał misternie wyrzeźbiony arabski napis: „Bóg. Nie ma bóstwa prócz Niego, Żywego, Wiecznego. Wszystko do Niego należy, co jest w niebiesiech i na ziemi”.

Turek spojrzał na krzyżowca i powiedział po arabsku:

– To werset Tronu Drugiej Sury Koranu.

Krzyżowiec znał ten słynny fragment. Słyszał go z ust zarzynanych Saracenów, słuchał wieczorami z ust rozmodlonych branek arabskich. Nie przejął się jednak wzniosłą świętą inskrypcją, która miała chronić i błogosławić dom Al-Szausiego, tak jak nie przejął się przed rokiem bizantyjskim Bogiem, kiedy w poszukiwaniu łupów bezcześcił i brukał świątynie w Konstantynopolu.

Weszli do domu. Dwaj żołnierze tureccy zatarasowali drzwi, aby nikt się nie mógł wymknąć, pozostali ruszyli na poszukiwanie świętego starca. Zamiast niego przynieśli dwa zwinięte dywany, które poruszały się gwałtownie. Rozwinęli je i pod nogami dowódców ukazała się zrozpaczona trzynastoletnia może dziewczynka i nieco starszy od niej młodzieniec – dzieci poszukiwanego, który zbiegł na pustynię.

Перейти на страницу:

Похожие книги

1. Щит и меч. Книга первая
1. Щит и меч. Книга первая

В канун Отечественной войны советский разведчик Александр Белов пересекает не только географическую границу между двумя странами, но и тот незримый рубеж, который отделял мир социализма от фашистской Третьей империи. Советский человек должен был стать немцем Иоганном Вайсом. И не простым немцем. По долгу службы Белову пришлось принять облик врага своей родины, и образ жизни его и образ его мыслей внешне ничем уже не должны были отличаться от образа жизни и от морали мелких и крупных хищников гитлеровского рейха. Это было тяжким испытанием для Александра Белова, но с испытанием этим он сумел справиться, и в своем продвижении к источникам информации, имеющим важное значение для его родины, Вайс-Белов сумел пройти через все слои нацистского общества.«Щит и меч» — своеобразное произведение. Это и социальный роман и роман психологический, построенный на остром сюжете, на глубоко драматичных коллизиях, которые определяются острейшими противоречиями двух антагонистических миров.

Вадим Кожевников , Вадим Михайлович Кожевников

Детективы / Исторический детектив / Шпионский детектив / Проза / Проза о войне