– Panowie, już więcej niczego się od niego nie dowiemy – zbliżył się do Konrada i znów założył mu knebel. – Wirth, po tym człowieku ma nie być śladu, rozumiesz? Poza tym, doradzam wam wyjazd z Niemiec. Widziano was w knajpie, jak masakrujecie Schmidta. Gdybyście zachowali się jak fachowcy i poczekali aż wyjdzie na zewnątrz, moglibyście dalej bezpiecznie prowadzić swe interesy. Ale was poniosło. Musieliście go załatwić w knajpie? Nie wiedziałem, Wirth, że reagujesz tak gwałtownie, gdy ktoś cię poi wódką. Trudno. Jutro, kiedy Konrad nie przyjdzie do pracy… najdalej pojutrze, całe wrocławskie gestapo będzie szukało waszych charakterystycznych mord. Za trzy dni będziecie poszukiwani w całych Niemczech. Radzę wam wyjechać z kraju. Gdzieś daleko… Dług wobec mnie uważam za spłacony.
X
Ciało Konrada Schmidta leżało na dnie Odry za Niskimi Łąkami już od dziesięciu godzin, kiedy Mock i Anwaldt zapalali wyborne cygara marki „Bairam” od Przedeckiego i wypijali pierwszy łyk mocnej, arabskiej kawy. Leo Hartner nie ukrywał zadowolenia. Był pewien, że zaskoczy i zainteresuje obu słuchaczy. Chodząc po gabinecie, budował w myślach plan swojej relacji, odpowiednio rozkładał punkty zwrotne, komponował celne rekapitulacje. Widząc, że goście się niecierpliwią panującą ciszą, rozpoczął wykład od pozornej retardacji.
– Moi panowie, Wilhelm Grünhagen w swojej
Mock i Anwaldt spełniali nadzieje wykładowcy. Obu niedoszłym filologom klasycznym nie przeszkadzało epickie opóźnianie narracji. Hartner był podekscytowany. Położył szczupłą dłoń na stosie papierów:
– Drodzy panowie, oto ziściło się marzenie wielu historyków i orientalistów. Przede mną leży to zaginione dzieło Ibn Sahima. Kto dokonał tego odkrycia? Tak, tak – Georg Maass. Nie wiem doprawdy, skąd się dowiedział, że ten rękopis znajduje się we wrocławskiej Bibliotece Uniwersyteckiej, czy sam znalazł jakąś wskazówkę, czy ktoś mu jej udzielił. A niełatwo jest odkryć manuskrypt, który – tak jak ten – został oprawiony wraz z dwoma innymi, mniejszymi. Krótko mówiąc, to odkrycie przyniesie Maassowi światową sławę… Tym bardziej, że opracowując dzieło, jednocześnie tłumaczy je na niemiecki. I to, muszę przyznać, tłumaczy wiernie i bardzo pięknie. Odbitki fotograficzne, które od panów otrzymałem, są dosłownym przekładem pewnego bardzo interesującego fragmentu owej kroniki. Mowa w nim jest o makabrycznym mordzie, jakiego dokonało w roku 1205 dwóch ludzi – Turek i krzyżowiec – na dzieciach Al-Szausiego, przywódcy sekty jezydów. Ludzie znający dzieje krucjat byliby zdziwieni – wszak w 1205, w czasie czwartej krucjaty krzyżowcy nie wyszli poza Konstantynopol! Ale nie można wykluczyć pojedynczych wypadów nielicznych choćby oddziałów na odlegle nawet obszary Anatolii czy też Mezopotamii. Ci poszukiwacze przygód i bogactw łupili, co się dało, niekiedy w znakomitej komitywie z muzułmanami. Jezydzi często stawali się celem ich ataku…
Anwaldt siedział zasłuchany. Mock spojrzał na zegarek i otworzył usta, aby uprzejmie poprosić Hartnera o przejście do rzeczy. Ten opatrznie jednak zrozumiał jego intencje: