Pukanie do drzwi. Pu-ka-nie. Goniec przyniósł naręcze butelek i dwie paczki mocnych papierosów „Bergmann Privat”. Papieros osłabił go na krótki moment. Wypił duszkiem lemoniadę, zamknął oczy i znów myśli-obrazy stały się myślami-zdaniami.
– Gdzie ją zmusisz do mówienia? W celi. Jakiej celi? Tu, w Prezydium Policji. Od czego masz Smolorza? Świetnie – zamknij taką laleczkę w celi, a za godzinę wszyscy klawisze i policjanci o tym się dowiedzą. A już na pewno gestapo.
W momencie największego zniechęcenia Anwaldt zawsze szybko przerzucał myśli na zupełnie inny obiekt. Tak i teraz: zajął się studiowaniem teczki barona. Znalazł tam kilka zdjęć z orgii w jakimś ogrodzie i listę nieznanych mu nazwisk – uczestników tych zabaw. Żadne nie zdradzało tureckiego pochodzenia. O samym gospodarzu tych przyjęć było bardzo mało danych. Zwykły życiorys wykształconego pruskiego arystokraty oraz kilka służbowych notatek ze spotkań barona z Hauptsturmfuhrerem SA Walterem Piontkiem.
Zapiął koszulę i zacisnął krawat. Zszedł powoli do archiwum, odbierając po drodze wrocławską legitymację policyjną.
– Kiedy wrócisz, Eberhardzie? Gdybyś tutaj był, wydobyłbyś z gestapo akta Piontka i von Köpperlingka… znalazłbyś kryjówkę, w której poddalibyśmy Leę antymorfinowej kuracji… Na pewno odszukałbyś w swojej pamięci jakieś imadło na tego stukniętego barona… Kiedy w końcu wrócisz?
Tęsknota za Mockiem była tęsknotą za pieniędzmi barona, za tropikalnymi wyspami, za niewolnicami o jedwabnej skórze…
VI
Na głównej ulicy, do której dochodziła Hansastrasse, Anwaldt znalazł małą restaurację. Z zawodowego przyzwyczajenia zanotował nazwisko właściciela i adres: Paul Seidel, Tiergartenstrasse 33. Zjadł tam trzy gorące kiełbaski unurzane w pulpie rozgotowanego grochu i wypił dwie butelki wody mineralnej Deinerta.
Dziesięć minut później, nieco ociężały, stał pod studiem fotograficznym „Fatamorgana”. Przez dość długą chwilę uparcie i mocno walił w zamknięte drzwi.
– Nie widziałem, żeby panna Susanne gdzieś wychodziła, jej służąca poszła przed godziną… – mruczał, oglądając legitymację Anwaldta.
Policjant zdjął marynarkę i z rezygnacją poddał się strugom potu: nie próbował wycierać ich chusteczką. Przysiadł na kamiennej ławeczce na podwórzu obok drzemiącego emeryta w dziurkowanym kapeluszu. Spostrzegł, że jeden lufcik w mieszkaniu Lei jest niedomknięty.
Z trudem wspiął się na parapet – rwała napuchnięta pięta, ciążył pełny żołądek. Włożył do środka rękę i przekręcił mosiężną klamkę. Przez chwilę mocował się z plączącą się firanką i bujnymi paprotkami stojącymi na parapecie. W tym mieszkaniu czuł się jak u siebie. Zdjął marynarkę, kamizelkę i krawat. Powiesił to wszystko na oparciu krzesła i udał się na poszukiwanie Lei.
Skierował się do atelier, gdzie – jak sądził – leżała zamroczona. Zanim tam jednak dotarł, skręcił do łazienki: groch i kiełbasa wysyłały potężny fizjologiczny sygnał.
W łazience była Lea Friedlander. Jej nogi wisiały nad muszlą klozetową. Uda i łydki oblepione były fekaliami. Była zupełnie naga. Gruby kabel owinięty wokół jej szyi przymocowany był do rury odpływowej pod samym sufitem. Zwłoki dotykały plecami ściany. Karminowe uszminkowane usta odsłaniały dziąsła i zęby, pomiędzy którymi tkwił siny, opuchnięty język.