Zrzucano go z samolotów i używano do tego celu robotów, jako że nie miały sumienia ani układów elektrycznych, które pozwoliłyby im wczuć się w sytuację palonych ludzi.
Główny robot Trouta wyglądał jak człowiek, umiał mówić, tańczyć i tak dalej, mógł nawet podrywać dziewczęta. I nikt nie miał do niego pretensji o to, że polewa ludzi napalmem. Unikano go tylko z powodu cuchnącego oddechu. Potem wyleczył się z tego i był znowu przez wszystkich mile widziany.
Trout nie przekonał chłopca, który chciał zrezygnować z pracy. Powołał się na wszystkich milionerów, zaczynających w młodości od roznoszenia gazet, ale chłopiec odpowiedział:
— Założę się, że po tygodniu każdy z nich rzucał w diabły tę pieprzoną robotę.
I cisnął torbę pełną gazet oraz książkę ze spisem prenumeratorów pod nogi Trouta. Doręczenie ich było teraz jego sprawą. Trout nie miał auta. Nie miał nawet roweru i śmiertelnie bał się psów.
Gdzieś w oddali rozlegało się szczekanie dużego psa.
Kiedy Trout z ponurą miną zarzucił sobie torbę na ramię, podszedł do niego Billy Pilgrim.
— Czy pan Trout?
— Tak, słucham.
— Czy… czy pan nazywa się Kilgore Trout?
— Tak.
Trout sądził, że Billy ma jakąś skargę w związku z doręczaniem gazet. Nigdy nie myślał o sobie jako o pisarzu z tej prostej przyczyny, że świat nigdy mu nie pozwolił myśleć w ten sposób o sobie.
— Czy to pan jest tym pisarzem?
— Kim?
Billy był pewien, że się pomylił.
— Jest pisarz nazwiskiem Kilgore Trout.
— Naprawdę? — Trout był zbity z tropu i oszołomiony.
— Pan go nie zna?
Trout potrząsnął głową.
— Nikt go nie zna.
Billy pomógł Troutowi doręczyć gazety, wożąc go od domu do domu swoim Cadillakiem. Całą akcją kierował Billy. To on odnajdywał domy i stawiał ptaszki na liście. Trout był zupełnie nieprzytomny. Nigdy jeszcze nie zdarzyło mu się spotkać miłośnika jego twórczości, a Billy był na dodatek wręcz entuzjastą.
Trout powiedział mu, że nigdy nie oglądał reklamy ani recenzji swojego utworu, że nigdy nie widział swojej książki wystawionej w oknie księgarni.
— Przez wszystkie te lata — mówił — siedziałem w otwartym oknie i mizdrzyłem się do świata.
— Musiał pan chyba dostawać listy — powiedział Billy. — Sam miałem nieraz ochotę napisać do pana. Trout podniósł do góry palec.
— Jeden.
— Czy był entuzjastyczny?
— Był zwariowany. Facet twierdził, że powinienem zostać prezydentem świata.
Okazało się, że autorem listu był Eliot Rosewater, sąsiad Billy’ego ze szpitala dla weteranów nad jeziorem Placid. Billy opowiedział o nim Troutowi.
— Mój Boże, a ja myślałem, że on ma ze czternaście lat — zdziwił się Trout.
— Dorosły człowiek, w czasie wojny był kapitanem.
— Pisze jak czternastolatek — powiedział Kilgore Trout.
Billy zaprosił Trouta na przyjęcie z okazji osiemnastej rocznicy swojego ślubu, które miało się odbyć w dwa dni po ich pierwszym spotkaniu. Teraz przyjęcie było w toku.
Trout znajdował się w jadalni, gdzie pochłaniał kanapki. Rozmawiał z żoną jakiegoś optyka, mając usta pełne filadelfijskiego sera śmietankowego i kawioru. Wszyscy goście z wyjątkiem Trouta byli w jakiś sposób związani z optyką. On też jako jedyny z obecnych nie nosił okularów. Był prawdziwą sensacją wieczoru. Wszyscy byli podnieceni faktem, że jest wśród nich autentyczny pisarz, mimo że nikt nie czytał jego książek.
Trout rozmawiał z Maggie White, która porzuciła stanowisko pomocy dentystycznej dla stanowiska żony optyka. Była bardzo piękna. Ostatnią książką, jaka czytała, był
Billy Pilgrim stał w pobliżu i słuchał. Jego palce dotykały czegoś w kieszeni. Był to prezent dla żony — białe wyściełane pudełeczko zawierające pierścionek z szafirem. Pierścionek kosztował osiemset dolarów.
Dowody czołobitności, jakie otrzymywał zewsząd Trout, mimo że bezmyślne i pochodzące od profanów, działały na niego jak marihuana. Był uszczęśliwiony, hałaśliwy i bezczelny.
— Boję się, że nie czytam tyle, ile powinnam — powiedziała Maggie.
— Każdy się czegoś boi — odpowiedział Trout. — Ja na przykład boję się raka, szczurów i dobermanów.
— Powinnam to wiedzieć, ale nie wiem, więc muszę spytać — mówiła Maggie. — Jaka jest pana najsłynniejsza książka?
— Jest to historia o pogrzebie słynnego francuskiego kucharza.
— To brzmi bardzo interesująco.
— Zjeżdżają się wszyscy najsłynniejsi kucharze z całego świata. Jest to niezwykle podniosła uroczystość — zmyślał Trout na poczekaniu. — Przed zamknięciem trumny goście żałobni posypują zmarłego papryką i zieloną pietruszką. Zdarza się i tak.