Billy Pilgrim stanął, oparł się o drzewo i zamknął oczy. Głowę miał odchyloną do tyłu, nozdrza rozdęte. Wyglądał jak poeta w Partenonie.
Wtedy właśnie po raz pierwszy wypadł z czasu. Jego świadomość wahnęła się pełnym łukiem wzdłuż jego życia, dochodząc aż do śmierci, która była liliową poświatą. Poza tym nie było tam nikogo ani niczego. Nic tylko liliowa poświata i ciche brzęczenie.
A potem Billy wahnął się z powrotem w życie, i dalej, aż do okresu przed swoim urodzeniem, kiedy była czerwona poświata i jakieś bulgoczące dźwięki. Potem znowu wrócił do życia i zatrzymał się. Był małym chłopcem i stał pod natryskiem obok swego włochatego ojca w lokalu Ymki w Ilium. Czuł zapach chloru z pobliskiego basenu pływackiego i słyszał trzask trampoliny.
Mały Billy był przerażony, gdyż ojciec zapowiedział, że będzie go uczył pływania metodą „toń albo pływaj”. Ojciec miał wrzucić Billy’ego na głęboką wodę, a Billy miał zacząć pływać jak diabli.
Przypominało to egzekucję. Billy był zupełnie odrętwiały, kiedy ojciec zaniósł go z natrysków na basen. Oczy miał zamknięte. Kiedy je otworzył, znajdował się na dnie basenu i dookoła rozlegała się piękna muzyka. Stracił przytomność, ale muzyka nie milkła. Jak przez mgłę czuł, że ktoś go ratuje. Wcale sobie tego nie życzył.
Stamtąd przeskoczył w rok 1955. Miał czterdzieści jeden lat i odwiedzał swoją niedołężną matkę w Pine Knoll, w domu starców, gdzie umieścił ją zaledwie przed miesiącem. Zachorowała na zapalenie płuc i uważano, że już z tego nie wyjdzie. Żyła jednak jeszcze przez wiele lat.
Straciła prawie całkiem głos i Billy, żeby ją słyszeć, musiał przyłożyć ucho do jej pergaminowych warg. Miała widocznie coś bardzo ważnego do powiedzenia.
— Dlaczego…? — zaczęła i umilkła. Była zbyt słaba. Miała nadzieję, że nie będzie musiała kończyć zdania, że Billy za nią dokończy.
Billy jednak nie miał pojęcia, o co jej chodzi.
— Co dlaczego, mamo? — spytał.
Przełknęła z trudem, kapnęło jej kilka łez. Potem zebrała energię całego swego schorowanego ciała, od koniuszków palców. Zebrała jej tyle, że mogła wyszeptać całe zdanie:
— Dlaczego ja się tak zestarzałam?
Stara matka Billy’ego straciła przytomność i ładna pielęgniarka wyprowadziła go z pokoju. Właśnie korytarzem przewożono ciało starca przykryte prześcieradłem. Swego czasu był słynnym maratończykiem. Zdarza się. Działo się to, jeszcze zanim Billy doznał uszkodzenia głowy w katastrofie lotniczej i zanim zaczął wypowiadać się na temat latających talerzy i podróży w czasie.
Billy usiadł w poczekalni. Nie był wtedy jeszcze wdowcem. Wyczuł coś twardego pod siedzeniem wyściełanego fotela. Sięgnął tam i znalazł książkę Williama Bradforda Huie pod tytułem
Billy przeczytał orzeczenie wojskowego sędziego, który rozpatrywał apelację. Kończyło się ono tak:
„Szeregowy Słowik rzucił otwarte wyzwanie władzy państwowej i dyscyplina w przyszłości zależeć będzie od tego, czy zdecydowanie odpowiemy na to wyzwanie. Jeśli dezercja ma być karana śmiercią, to należy w tym wypadku zastosować karę śmierci nie jako środek karny czy zadośćuczynienie, ale po to, aby utrzymać dyscyplinę, bez której żadna armia nie może stawiać czoła nieprzyjacielowi. W sprawie nie wnoszono o łaskę i uważam, że nie powinna ona znaleźć tu zastosowania.”
Zdarza się.
Billy zmrużył oczy w roku 1965 i przeniósł się w rok 1958. Był na przyjęciu wydanym na cześć drużyny piłkarskiej juniorów, w której grał jego syn Robert. Przemawiał trener, stary kawaler. Wzruszenie ściskało mu gardło.
— Słowo daję — mówił — uważałbym za zaszczyt noszenie walizek za tymi chłopcami.
Billy zmrużył oczy w roku 1958 i przeniósł się w rok 1961. Obchodzono Sylwestra i Billy urżnął się haniebnie na przyjęciu, gdzie byli sami optycy i żony optyków.
Billy zazwyczaj nie pił dużo, gdyż wojna zrujnowała mu żołądek, ale teraz był niewątpliwie zalany w drobny mak i zdradzał swoją żonę Walencję po raz pierwszy i ostatni w życiu. Udało mu się przekonać pewną damę, aby zeszła z nim do pralni i usiadła na gazowej suszarce, która nawiasem mówiąc była włączona.
Dama również była mocno pijana i pomagała Billy’emu, który zdejmował jej pasek od pończoch.
— O czym chciałeś porozmawiać? — pytała.
— Wszystko w porządku — odpowiedział Billy. Naprawdę myślał, że wszystko jest w porządku. Nie mógł sobie przypomnieć imienia damy.
— Dlaczego wszyscy mówią do ciebie Billy, a nie William?