Obok złocistych butów stała para nóg owiniętych szmatami. Były przewiązane na krzyż brezentowymi paskami i wsunięte w drewniaki z zelówką na zawiasach. Billy spojrzał w górę na twarz należącą do tych drewniaków. Była to twarz jasnowłosego piętnastoletniego cherubina.
Chłopiec był piękny jak Ewa.
Właśnie ten cudowny chłopiec, niebiański hermafrodyta, pomógł Billy’emu wstać. Pozostali podeszli, otrzepali go ze śniegu i zrewidowali, szukając broni. Nie znaleźli niczego. Najbardziej niebezpiecznym przedmiotem, jaki przy nim znaleziono, był dwucalowy ogryzek ołówka.
Gdzieś w oddali rozległy się trzy niezbyt głośne huki. Pochodziły z niemieckich karabinów. To zastrzelono dwóch zwiadowców, którzy zostawili Billy’ego i Weary’ego na lodzie. Leżeli w zasadzce, ale Niemcy zaszli ich od tyłu i zastrzelili. Teraz umierali na śniegu, nie czując nic, barwiąc śnieg na kolor malinowego soku. Zdarza się. W ten sposób Roland Weary został ostatnim z trzech muszkieterów.
Rozbrajano również Weary’ego, który stał z wytrzeszczonymi ze strachu oczami. Jego pistolet kapral dał pięknemu chłopcu. Następnie z podziwem obejrzał okrutny sztylet i powiedział po niemiecku, że Weary na pewno chciałby wypróbować swój nóż na nim, rozorać mu twarz kolczastym kastetem, wbić mu ostrze w brzuch albo w gardło. Kapral nie mówił po angielsku, zaś Billy i Weary nie rozumieli niemieckiego.
— Ładne macie zabawki — powiedział kapral i oddał nóż staremu. — Piękna rzecz, nie?
Potem szarpnął płaszcz i bluzę Weary’ego. Mosiężne guziki odskakiwały jak ziarna prażonej kukurydzy. Sięgnął ku piersi Weary’ego, jakby chciał wyrwać z niej bijące serce, ale zamiast tego wyciągnął kuloodporną Biblię.
Kuloodporna Biblia jest mała, aby żołnierz mógł wsunąć ją do kieszonki bluzy na sercu, i ma stalową okładkę.
Kapral znalazł też w tylnej kieszeni spodni Weary’ego pornograficzne zdjęcie kobiety i kuca.
— Trafiło się kucykowi, co? — powiedział. — Hmmm? Chciałbyś być na jego miejscu, co?
Wręczył zdjęcie drugiemu ze starców.
— Łup wojenny! To dla ciebie, tylko dla ciebie, szczęśliwcze.
Potem kazał Weary’emu usiąść na śniegu i zdjąć buty, które przekazał pięknemu chłopcu. Weary dostał drewniaki. W ten sposób obaj z Billym byli teraz pozbawieni porządnego wojskowego obuwia, a musieli przejść wiele mil, i całą drogę Weary stukał drewniakami, a Billy podrygiwał w górę i w dół, w górę i w dół, wpadając od czasu do czasu na Weary’ego.
— Przepraszam — mówił wtedy Billy albo: — Najmocniej przepraszam.
W końcu doprowadzono ich do murowanego budynku na rozstajach. Był to punkt zborny jeńców wojennych. Billy i Weary zostali wpuszczeni do ciepłego i zadymionego wnętrza. Na kominku syczał i trzaskał ogień. Za opał służyły meble. Znajdowało się tam około dwudziestu innych Amerykanów, którzy siedzieli oparci plecami o ścianę, patrzyli w ogień i myśleli o tym, o czym można było myśleć — czyli o wszystkim i o niczym.
Nikt nie rozmawiał. Nikt nie miał dobrych wojennych historii frontowych do opowiedzenia.
Billy i Weary znaleźli sobie miejsca i Billy zasnął z głową na ramieniu kapitana, który nie protestował przeciwko temu. Kapitan był wojskowym rabinem. Miał przestrzeloną rękę.
Billy przeniósł się w inny czas, otworzył oczy i stwierdził, że wpatruje się w szklane oczy nefrytowe zielonej mechanicznej sowy. Sowa zwisała głową w dół z lśniącego stalowego pręta. Był to dioptriomierz Billy’ego w jego gabinecie w Ilium. Dioptriomierzem określa się wadę wzroku — aby można było przepisać okulary.
Billy zasnął podczas badania pacjentki, która siedziała w fotelu po drugiej stronie sowy. Zdarzało mu się to nie po raz pierwszy. Początkowo go to bawiło, ale teraz zaczynał się martwić, niepokoił go w ogóle stan jego umysłu. Nie potrafił sobie przypomnieć, ile ma lat. Nie potrafił sobie przypomnieć, który jest rok.
— Doktorze — odezwała się pacjentka ostrożnie.
— Hm?
— Pan tak nagle umilkł.
— Przepraszam.
— Mówił pan i nagle pan umilkł.
— Hm.
— Czy zobaczył pan coś strasznego?
— Strasznego?
— Czy to jakaś choroba w moich oczach?
— Ależ nie — powiedział Billy czując nowy przypływ senności. — Pani oczy są w porządku. Potrzebne są pani tylko szkła do czytania.
I powiedział jej, żeby przeszła do drugiego pokoju obejrzeć sobie bogatą kolekcję oprawek.
Kiedy pacjentka wyszła, Billy rozsunął zasłony, ale niewiele dowiedział się o świecie. Okno było jeszcze zasłonięte żaluzją, którą podniósł z trzaskiem. Do pokoju wdarł się słoneczny blask. Na dole stały tysiące zaparkowanych samochodów, połyskujących na rozległym jeziorze czarnego asfaltu. Gabinet i sklep Billy’ego znajdował się na terenie podmiejskiego ośrodka handlowego.