Wtedy on popchnie drzwi i trzema, nie, czterema skokami pokona dzielącą go od Grina odległość; ogłuszy go kopniakiem w potylicę, a jeśli Grin zdąży się jeszcze odwrócić, to w podbródek; potem obrót w stronę Igły i musi jej odciąć drogę do stołu. Niezbyt proste, ale da się zrobić.
- Czterdzieści cztery dwadzieścia dwa - chlipnęła Julia. - Łatwy numer, zapamiętałam.
Niestety, Igła pozostała przy swoich bombach.
Fandorin nie widział aparatu telefonicznego, ale widocznie znajdował się gdzieś tutaj, w pokoju, ponieważ Grin znowu schował ostrze i pokazał ręką w bok.
- Niech pani go wezwie. Powie, że to bardzo pilne. Wyda nas pani
- zabiję.
- „Zabiję, zabiję”. - Julia się uśmiechnęła. - Jakiś ty, Grinczyk, nudny! Żebyś się choć podenerwował, pokrzyczał, potupał nogami!
Jak szybko przechodzi od strachu i rozpaczy do impertynencji -
pomyślał radca stanu. Rzadki ptaszek. Okazało się, że jeszcze nie docenił
jej arogancji.
- A więc do mnie mówisz „pani”, a do niej „ty”? - wskazała na Igłę. - Tak, tak. Znakomita z was parka. Chciałoby się zobaczyć, jak się kochacie. To z pewnością jakby żelastwo tarło o żelastwo. Miłość dwóch pancerników.
Świadomy swobody obyczajów, charakterystycznej dla środowiska nihilistów, radca stanu zupełnie się nie zdziwił temu oświadczeniu, ale Igła nagle strasznie się zdenerwowała - dobrze, że choć stała, a nie siedziała nad bombami.
- Co pani wie o miłości! - krzyknęła dźwięcznym głosem. - Jedna sekunda naszej miłości jest więcej warta niż wszystkie pani erotyczne przygody razem wzięte!
Pięknotka, jak się zdaje, miała na to odpowiedź, ale Grin zdecydowanie wziął ją za ramię i popchnął do niewidocznego aparatu.
- No!
Julia zniknęła z pola widzenia Fandorina, jednak jej głos słychać było doskonale.
- Centrala? Panienko, czterdzieści cztery dwadzieścia dwa -
powiedziała bez żadnej szczególnej intonacji, a sekundę później odezwała się inaczej: natarczywie, władczo. - Kto przy aparacie? Adiutant dyżurny Keller? Słuchajcie, Keller, natychmiast potrzebny mi Gleb Gieorgijewicz.
Bardzo pilne... Julia, to wystarczy. Zrozumie... Ach, tak?... Tak, z pewnością.
Dźwięk odkładanej słuchawki.
- Jeszcze nie dotarł. Adiutant powiedział, że oczekują go nie później niż za kwadrans. Co robić?
- Za kwadrans zadzwoni pani jeszcze raz - powiedział Grin.
Erast Pietrowicz cicho odsunął się od drzwi, potem obrócił się i szybko opuścił dom - tą samą drogą, jaką się do niego dostał.
Ryża klacz stała na swoim miejscu, tylko kożuch i uszankę ktoś już zdążył zabrać - widać za bardzo rzucały się w oczy.
Niedzielne towarzystwo, spacerujące po Prieczystieńskim bulwarze, mogło obserwować ciekawy obrazek: w mknących saniach dorożkarskich stał
dostojnie wyglądający jegomość, w mundurze i z orderami, gwizdał jak rozbójnik i strzelał z bata, poganiając niereprezentacyjną, kudłatą klacz.
*
Ledwie zdążył. Zderzył się z Pożarskim w drzwiach budynku oberpolicmajstra.
Książę był wzburzony i wyraźnie się spieszył, toteż nie uradował
się niespodziewanym spotkaniem.
- Później, Eraście, później - rzucił w biegu. - Nadchodzi kluczowy moment!
Jednak radca stanu chwycił wysokiego rangą naczelnika żelaznymi palcami za rękaw i pociągnął do siebie.
- Dla pana, panie Pożarski, kluczowy moment już nadszedł. Chodźmy do gabinetu.
Jego zachowanie i ton wywarły pożądane wrażenie. Gleb Gieorgijewicz spojrzał na Fandorina z zainteresowaniem.
- Jak to, znowu jesteśmy na pan? Eraście, sądząc po blasku w twoich oczach, dowiedziałeś się czegoś bardzo interesującego. Dobrze, chodźmy. Ale nie na dłużej niż pięć minut. Mam bardzo pilną sprawę.
Książę całym sobą dawał do zrozumienia, że nie ma czasu na długie objaśnienia. Sam nie usiadł i Fandorinowi też nie zaproponował, chociaż z mebli w gabinecie zdjęto już pokrowce. Erast Pietrowicz zresztą nie zamierzał siadać, albowiem był nastrojony wojowniczo.
- Pan jest prowokatorem, podwójnym agentem, przestępcą przeciw państwu - powiedział z zimną wściekłością, pokonując „p”, „a” i „j” bez jednego zacięcia. - To nie Diana, tylko pan przekazywał terrorystom z Grupy Bojowej informacje za pomocą notatek. Pan zgubił Chrapowa, pan ich zawiadomił o spotkaniu w łaźniach Pietrosowa, a i o zaspie z premedytacją powiedział pan niewłaściwie, żeby się mnie pozbyć. Pan jest zdrajcą!
Okazać dowody?
Gleb Gieorgijewicz patrzył na radcę stanu wciąż z takim samym zaciekawieniem na twarzy i nie spieszył się z odpowiedzią.
- Nie, nie trzeba - odrzekł wreszcie. - Wierzę, że dysponujesz dowodami, a ja nie mam czasu na to, żeby się zapierać. Rzecz jasna, bardzo mnie interesuje, jak się do tego dokopałeś, ale opowiesz mi o tym
- innym razem. Niech będzie, przedłużę czas naszej rozmowy z pięciu do dziesięciu minut, ale więcej nie mogę. Przejdźmy od razu do sedna. Tak, jestem prowokatorem, podwójnym agentem i zdrajcą. To ja przygotowałem zabójstwo Chrapowa i cały szereg innych świetnych kawałów, aż do paru prób zamachów na moją skromną osobę włącznie. I co dalej? Czego ty chcesz?