Plan był idealny. Gdyby padło na nią podejrzenie, jak musiało paść ze względu na nóż i wisiorek, to po pierwsze, jak mówiłeś: dlaczego miałaby ona właśnie zabijać Iana? A jeżeli ona, to dlaczego siałaby wokół zabitego swoje rzeczy? Zabijać z premedytacją własnym nożem, który tyle osób widziało? Co za nonsens! A gdybyś nie zwrócił uwagi na łańcuszek, mogłaby to zrobić sama i zapytać cię, czy sądzisz, że zamknięte łańcuszki mogą spadać przy szamotaniu? Zbyt wiele było na nią skierowanych śladów, aby można ją było w ogóle podejrzewać. A poza tym istniała przecież Sara, żyjąca z jej mężem i pewnie nienawidząca jej? Najwyraźniej ktoś ją chciał obciążyć. A ona, dobra i wspaniałomyślna do granic rozpaczy, przyznała się, że zabiła Iana! Czy rozumiesz to genialne pociągnięcie?! Przyznała się, bo przecież chciała dać do zrozumienia, że osłania Sparrowa, któremu zrobiła najlepsze w świecie alibi. Nic to nie mogło kosztować, a od razu rozwiewało podejrzenia, bo nie umiała nawet znaleźć motywu zabójstwa. Oczywiście ten prawdziwy, ukryty motyw miał na wieki pozostać jej własnością. A później te piekielne rękawiczki, ukryte pozornie tak głupio w miejscu, do którego dostęp miały tylko one dwie: Lucy i Sara. Przecież gdyby Lucy zabiła, nie chowałaby ich tak nonsensownie? Mogła to zrobić tylko Sara, oczywiście! Te rękawiczki stały się alibi dla wszystkich, prócz Sary... i Lucy, ale Lucy potrafiła się już wyizolować od podejrzeń. Nie miała powodu zabijać Drummonda, nie miała powodu, żeby obciążać siebie. A Sara miała powód, żeby go zabić i ją obciążyć tą zbrodnią. Od rana Lucy czekała, że wpadniemy na to. Zachowywała się niezwykłe taktownie. Ale zauważ: o ile odkrycie, że Ian został zabity jej nożem, nie spowodowało żadnej widocznej reakcji, o tyle, kiedy powiedziałeś jej, że wisiorek został znaleziony we krwi obok zmarłego, przyznała się. Chciała nam w ten sposób powiedzieć, że teraz nie ma już żadnych wątpliwości, że nie wie, które z nich to zrobiło, ale boi się, że to jej mąż, i kocha go tak bardzo, że woli zginąć, aby tylko on był szczęśliwy.
Ale Lucja Sparrow, dumna i spokojna, bóg sali operacyjnej, który wyleczył tak wielu, że może jednego zabić, rządząca się własnym prawem — popełniła parę błędów:
l. Podczas przesłuchania powiedziała, że brak noża w walizce zauważyłaby od razu, a później dodała, że dziś rano wkładała tam bandaż elastyczny. To znaczyło, że brak noża nie zaskoczył jej, chociaż pozornie nic o tym nie wiedziała. A mógł jej nie zaskoczyć tylko wtedy, gdyby wiedziała, gdzie ten nóż jest: tkwił on wówczas w plecach Iana.
2. Wisiorek. Zwróciłem uwagę, że nosi go kolejno do dwu różnych sukien jednego dnia, co kobietom zdarza się bardzo rzadko. Wówczas pomyślałem, że nie dba po prostu o sprawy swojej urody, ale potem, kiedy wisiorek nabrał znaczenia, przemyślałem tę sprawę jeszcze raz. Chciała go nam wrazić w pamięć.
3. To ona powiedziała: „Sara ma malutkiego remingtona”, chociaż poprzedniego dnia mówiła mi, że nie zna się zupełnie na maszynach. Zresztą żadna kobieta tak nie mówi o maszynie do pisania. Mówią po prostu: „Pożyczyłam maszynę do pisania”...
4. Szklanka. Tylko morderca mógł pozostawić tę szklankę. Żaden z idących później: Filip, Sparrow, Hastings, Sara, Filip i ja nie byliśmy w sytuacji, w której człowiek chce zejść po sok, a w każdym razie, może zeszlibyśmy tam po odwiedzeniu zdrowego Drummonda. Ale każdy z nas schodził, mając do niego interes. I każdy przekonywał się, że on nie żyje, więc później nie mógł po prostu iść po sok. A tylko morderca mógł pójść po sok, zostawić go na kominku, wejść do Iana, zabić go i zapomnieć o soku. Sara nie potrzebowała tego rodzaju usprawiedliwienia w swoim własnym domu. Mogła zejść po cokolwiek. Nikt by się nawet tym nie zainteresował. Mogła pójść i wydać dyspozycje służbie. Wziąć sok po 10.30 mogła tylko Lucy, chora Lucy Sparrow, której mąż właśnie rozmawiał i nie chciała go odrywać od gościa. I tylko Lucy Sparrow powiedziała, że nie schodziła w ogóle. A zresztą po co zatrzymywałaby się i stawiała szklankę na kominku? Tylko po to, żeby po ciemku móc otworzyć drzwi gabinetu ręką w rękawiczce. Gdyby niosła szklankę w jednej ręce, musiałaby użyć drugiej do otwierania. A wtedy musiałaby wypuścić nóż albo ukryć go gdzieś, skąd nie tak łatwo byłoby go wyciągnąć. Zresztą szklanka z sokiem zawadzałaby jej bardzo. A potem zapomniała o niej.
Ale brakowało mi jednego i dlatego wszedłem do jej pokoju, kiedy byliście na dole i pytałeś mnie, gdzie byłem. Poszedłem tam po kartkę spalonego papieru.
— Po co? — zapytał Parker i otarł pot z czoła. — Po co?
— Po kartkę papieru, w którą Lucy Sparrow zawinęła zakrwawioną rękawiczkę! W coś ją przecież musiała zawinąć, żeby nie pobrudziła jej szlafroka. A potem musiała ją natychmiast spalić, bo Filip po paru minutach mógł odkryć morderstwo i byłoby za późno. I znalazłem tę kartkę, spaloną zupełnie — w kominku, oczywiście.
Parker wstał.