— Tak, tak, oczywiście. Wiem o tym. Ale myślałem, że może... — Joe zauważył, że młody człowiek nerwowo zaciera ręce.
— Piękna noc — powiedział Alex, żeby coś powiedzieć. Chciał ruszyć dalej. Powinien był teraz spokojnie i w samotności obmyślić całą książkę i raz jeszcze przyjrzeć się z bliska i krytycznie planowanemu przebiegowi jej treści. Potem będzie już mógł spokojnie usiąść do pisania.
— Tak, rzeczywiście, bardzo piękna... — Filip uniósł się lekko na palcach i spojrzał ponad jego ramieniem ku oświetlonej sieni, z wnętrza której zabrzmiały kroki. Ale była to tylko pokojówka Kate.
— Znowu telefon z Londynu do pana, proszę pana — powiedziała i uśmiechnęła się w półmroku do Alexa.
— Do mnie? — zapytał Alex.
— Nie, do pana.
— O, mój Boże. — szepnął Filip, ale tak, że Joe zdołał go usłyszeć. Ruszył szybko ku drzwiom i minąwszy pokojówkę, zniknął w sieni. Młoda i ładna Kate uniosła głowę, spojrzała na księżyc i westchnęła.
— Bardzo piękna noc, proszę pana, prawda?
— Tak, rzeczywiście... — Alex mimo woli obejrzał ją od stop do głów i prędko odwrócił się. — Trzeba iść na spacer po kolacji — mruknął w formie zakończenia rozmowy. Nie czas był teraz na podszczypywanie młodych pokojówek w parku. Chociaż ze wstydem mógł stwierdzić, patrząc w przeszłość, że zdarzało mu się już w życiu i to także.
Mam swoje małe słabości jak każdy człowiek... — powiedział sobie w myśli i równocześnie, jak gdyby jego własna natura chciała mu udowodnić, że ma słuszność, pomyślał o Sarze Drummond, która w tej chwili znajdowała się gdzieś w tym mrocznym parku samotna na jednej z jego wielu krętych alejek. Obejrzał się. Kate znikła, a na jej miejsce pojawiła się szeroka, ciężka sylwetka mężczyzny. Sparrow. Stał rozglądając się po parku. Dostrzegłszy Alexa drgnął, jak gdyby chciał się odwrócić i odejść, ale Joe już otworzył usta.
— Przed chwilą był tu pan Davis i szukał pana. Odszedł teraz do telefonu.
— Tak. Dziękuję panu bardzo... — Sparrow zszedł ze stopnia i nadal rozglądał się dyskretnie, jak gdyby licząc na to, że nikły blask księżyca nie pozwoli dojrzeć ruchów jego głowy. — Oczywiście. Ma do mnie, zdaje się, jakąś pilną sprawę. Na pewno tu wróci. A ja pospaceruję trochę tymczasem.
I nie dodając ani słowa więcej odszedł w przeciwną stronę, oddalając się od miejsca, gdzie stał Alex. Po chwili zniknął w cieniu drzew, wynurzył się raz jeszcze w smudze światła i znowu zniknął, tym razem na dobre. Joe słyszał jeszcze przez chwilę odgłos jego kroków na pokrytej drobnym żwirem powierzchni ścieżki. Kroki te były o wiele szybsze, niż kroki człowieka pragnącego „trochę pospacerować tymczasem”. Jak gdyby Sparrow szedł w jakimś określonym kierunku i chciał jak najprędzej znaleźć się u celu. Joe znowu pomyślał o Sarze Drummond.
Ze złością potrząsnął głową. „To ich bardzo osobista sprawa! — pomyślał. — Nie powinienem się wtrącać do nie swoich rzeczy”.
Ruszył z wolna wzdłuż klombu i zatoczywszy wielkie półkole znalazł się pod jednym z platanów u wejścia lipowej alei. Stała tam długa zielona ławka, którą zauważył już za dnia. Usiadł na niej i pogrążył się w myślach o swojej książce. A raczej miał zamiar pogrążyć się w nich, bo znowu coś stanęło temu na przeszkodzie. Siadając, miał przed sobą dom. Okna lewej strony parteru, gdzie mieściło się laboratorium i gabinet Drummonda, były oświetlone, chociaż zasunięte żaluzje nie pozwalały dostrzec, co dzieje się w środku. Padało z nich lekkie, żółtawe światło, krzyżujące się z zimnym księżycowym blaskiem, tak że siedzący mógł dostrzec wszystko, co znajdowało się pomiędzy domem a ławką. I właśnie zobaczył jakąś postać zdążającą z wolna wokół klombu w jego stronę. W pierwszej chwili pomyślał, że to Filip Davis, ukończywszy rozmowę telefoniczną, wraca na swój posterunek, gdzie będzie oczekiwał Sparrowa, nie wiedząc, że ten ostatni wyszedł już do parku. Ale po chwili światło padło na łysą czaszkę idącego i zaznaczyło ją lekką aureolą. Był to Hastings. Amerykanin szedł z pochyloną lekko głową, ręce założył luźno za plecami i zdawał się zupełnie zajęty swoimi sprawami, do tego stopnia, że prawdopodobnie niewiele obchodziło go piękno nocnego parku, a na pewno nie byłby zadowolony, gdyby musiał w tej chwili rozpocząć rozmowę z kimś, kogo poznał zaledwie dziś rano i z kim nie miał żadnego naturalnego tematu do rozmowy.
Pomyślawszy to wszystko Alex wstał cicho i korzystając z głębokiego cienia, rzucanego przez koronę plątana, wszedł w mrok lipowej alei.
Wrócił myślami do książki. Tak. To było znakomite rozwiązanie. Morderca miał wszystkie motywy zabójstwa pod warunkiem... Ależ tak! Trzeba będzie tylko ukazać dokładnie tło, na którym rozegrają się wypadki. Ten sam dom, podobni ludzie, to samo skrzyżowanie interesów i namiętności...